Festiwal Domoffon - Edycja Druga


********* Please scroll down for english version *********

FESTIWAL DOMOFFON

26-27 SIERPNIA 2016

Druga edycja festiwalu, który stał się kultowy jeszcze zanim na dobre zaistniał. Przedsięwzięcie przeprowadzone wspólnymi siłami przez ekipę klubu Dom z Łodzi oraz agencję Distorted Animals, ulokowane w pofabrycznych przestrzeniach kultowego kompleksu Off Piotrkowska, już podczas zeszłorocznej, pierwszej edycji wyznaczyło nową jakość na festiwalowej mapie Polski. Domoffon to festiwal zorientowany na artystów niszowych, niemainstreamowych, skupiający zarówno uznane gwiazdy, jak i młodych artystów, reprezentujących pełne stylistyczne spektrum sceny niezależnej. Domoffon to festiwal osobowości i osobliwości na co dzień nie widzianych w mediach. To próba ukazania tego wszystkiego, co najciekawsze i najlepsze, a co powstaje peryferiach kultury popularnej.

Tegoroczna edycja festiwalu rozrośnie się do dwóch dni i oprócz koncertów jej program zawierać będzie pokazy kina plenerowego, kiermasz niezależnych wytwórni płytowych, wykłady i wystawy – wszystko to ulokowane na terenach zabytkowego kompleksu fabrycznego Off Piotrkowska, w samym centrum Łodzi, przy ulicy Piotrkowskiej 138/140.

SCENA GŁÓWNA (PLENEROWA)

Piątek 26.08

14:00 – 14:45 hoszpital
15:15 – 16:00 the KURWS
16:30 – 17:30 król
18:00 – 19:00 DENA
19:30 – 20:30 Wire
21:00 – 22:00 Omar Souleyman

Sobota 27.08

14:00 – 14:45 Kaseciarz
15:15 – 16:00 SUPER GIRL ROMANTIC BOYS
16:30 – 17:30 Łona, Webber & The Pimps
18:00 – 19:00 U.S. Girls
19:30 – 20:30 Chicks on Speed
21:00 – 22:00 Zola Jesus

SCENA KLUB DOM

Piątek 26.08

22:00 – 22:45 Kopyta zła
23:15 – 00:00 Demolka
00:30 – 01:15 TRYP
01:45 – 02:45 Formacja Cmentarz
03:00 – 07:00 WIXAPOL S.A.

Sobota 27.08

22:00 – 22:45 Better Person
23:15 – 00:00 We will fail
00:30 – 01:30 Niemoc
01:45 – 03:45 DENA (DJ Set)
03:45 – 07:00 Uważaj jak tańczysz

SCENA GALERIA OFF

Piątek 26.08

22:00 – 23:00 Six
23:00 – 00:00 Paryss
00:00 – 01:00 Souvenir de Tanger
01:00 – 03:00 Lakker
03:00 – 05:00 Kobosil
05:00 – 07:00 SamoGęste

Sobota 27.08

22:00 – 23:00 Anja Kraft
23:00 – 00:00 Blush Response
00:00 – 02:00 SHXCXCHCXSH
02:00 – 04:00 Dax J
04:00 – 07:00 SamoGęste

Program kina plenerowego VICE (start codziennie o 22):

PIĄTEK 26.08

Cash For Kim
Rave Renaissance
Serbian Cannabis
The Real 'X-Files'?

SOBOTA 27.08

Rise of the Right
On Patrol with South Korea's Suicide Rescue Team
Sailor Moon
The Annual Drunken, Deadly Horse Races of Guatemala
My Life In Monsters: Meet the Animator Behind Star Wars and Jurassic Park
Backstreet Abortions in the Philippines: Year of Mercy

************

Chicks on Speed

Mistrzynie kiczowatego alternatywnego popu? Eksperymentatorki parodiujące różne nurty muzyki i sztuki? Żeński kolektyw artystyczno-feministyczny? Chicks On Speed w przyszłym roku świętować będą 20. urodziny, a dziennikarzom ten fenomen wciąż wymyka się. Od początku zresztą nie mieli z nimi łatwo, bo Chicks On Speed powstał w głowach dwóch studentek monachijskiej ASP (Australijki i Amerykanki) jako grupa fikcyjna - były już koszulki, okładki kaset i płyt, ale żadnej muzyki, a założycielki w dodatku udawały w klubach didżejki, odtwarzając przygotowane wcześniej nagrania. Kilka lat później Chicks On Speed płynęły już na samym szczycie wznoszącej fali electroclashu, gatunku zrodzonego z połączenia electro, popu i punk rocka. Ale jeśli Chicks On Speed są dziś ikoną, to wcale nie dlatego, że miały przemożny wpływ na to, jak brzmiała muzyka w pierwszych latach tego stulecia, ale dlatego, że od początku muzyka była równie ważnym składnikiem ich działań co wideo, projektowanie ubrań, działania happenerskie czy wideo. Ich nieprzewidywalne koncerty-performance’y oglądali zarówno bywalcy MoMA czy Tate Modern, fani Red Hot Chili Peppers (którzy zresztą dziewczyny chóralnie wybuczeli) czy, jak ostatnio, publiczność słynnego berlińskiego teatru Volksbühne. Co pierwsze ekscentryczki electroclashu zaprezentują w Łodzi? Urządzą mały pokaz mody? Będą, jak kilka lat temu w Warszawie, grać na maszynach do szycia? A może namalują piersiami obrazy? Nie wiemy. I pewnie do końca nie wiedzą też tego same artystki.

Wire

Kiedy w październiku 1976 r. Sex Pistols nagrywali w Londynie debiutancki singiel „Anarchy in the UK”, parę kilometrów dalej czterech innych rozczochranych chłopaków w wąskich spodniach obmyślało pierwsze piosenki powołanego właśnie do życia zespołu. Te same utwory - „12XU”, „Lowdown”, „Mannequin” - te same chłopaki (trochę mniej rozczochrane) zagrają 40 lat później w Łodzi. Nazwali się Wire, a kontakt z ich minimalistycznymi petardami z albumu „Pink Flag” (1977) miał podobny efekt co bliskie spotkanie pierwszego stopnia z kablem elektrycznym. Granie w kółko trzech akordów szybko im się znudziło. Miejsce w historii zapewnili sobie dwoma kolejnymi płytami „Chairs Missing” i „154” z inteligentnymi, zwięzłymi tekstami i niecodziennymi wówczas zabiegami aranżacyjnymi. Dziś encyklopedyści słusznie widzą w zespole Colina Newmana pionierów nowej fali i postpunka - obok ubiegłorocznej gwiazdy Domoffonu The Fall. Wire na laurach nie osiada, a o tym, że wciąż ma coś do powiedzenia świadczą dwie nagrane za jednym zamachem, ciepło przyjęte płyty - ubiegłoroczna „Wire” i tegoroczna „Nocturnal Koreans”. Ta druga nawet jeszcze ciekawsza, bo zespół zwalnia tu tempo i eksploruje mroczniejsze, bardziej psychodeliczne rejony. Jedno jest pewne: lepszej okazji do świętowania okrągłych narodzin punk rocka w tym roku mieć nie będziecie. Różowa flaga na maszt!

Zola Jesus

Jezus Maria, Zola! - Kiedy byłam w liceum fascynował mnie Emil Zola. I Jezus, bo w sumie dlaczego nie on? - tak 27-letnia dziś Nika Roza Danilowa tłumaczy swój sceniczny pseudonim. Ale Amerykanka z rosyjskiej rodziny szlachetne fascynacje miała już we wczesnej podstawówce - całkowicie oczarowana operą, kupowała nuty i kształciła głos. Lekcje, na których nauczyła się wykorzystywać imponujące warunki wokalne, przydały się, gdy w 2008 r. zadebiutowała już jako Zola Jesus. Mocny, niski głos o ciemnej barwie idealnie pasował do jej muzyki, w której przeglądał się smutny pop spod znaku 4AD, melancholia Kate Bush, trans zimnej fali, eksperymenty awangardzistek w rodzaju Lydii Lunch czy Diamandy Galas. Brytyjskie media ogłosiły Danilową odnowicielką i nową królową subkultury gotyckiej. Zola wycięła im jednak numer. Na piątym i ostatnim jak na razie albumie „Taiga” (2014), współprodukowanym przez Deana Hurleya, najbliższego muzycznego współpracownika Davida Lyncha, Zola zorientowała się na mainstreamowy pop (singiel „Dangerous Days” mógłby spokojnie znaleźć się w repertuarze takich piosenkarek jak Sia) i klubową „muzykę środka” („Hunger” brzmi jakby przybył z lekko połamanej epoki Kosheen). Ale spokojnie, niech wasze offowe, czarne serduszka się nie smucą! Podobno na koncertach ta szamanka rodem z tajgi stanu Wisconsin wciąż wprowadza słuchaczy w stan hipnozy i odprawia nad nimi swe tajemne, mroczne rytuały.

U.S. Girls

To wbrew pozorom nie żaden girlsband, ale projekt wokalistki i kompozytorki Megham Remy. Ta mieszkająca w Torono Amerykanka, którą Iggy Pop zabrał w tym roku na własną trasę, to objawienie ostatnich miesięcy. Czy znacie inną piosenkarkę, której muzykę porównywano by naraz do nagrań Grace Jones, Portishead, PJ Harvey, Amy Winehouse, Florence Welch, Austry, Debbie Harry i Ariela Pinka? Pytanie o tyle bardziej na miejscu, że jej pierwsze albumy, wypełnione gitarowym hałasem i prymitywnym bitem, z niewielkim tylko dodatkiem melodii, kojarzyły się raczej z dokonaniami pionierów industrialu z Throbbing Gristle. W ciągu ośmiu lat Remy przeszła od uprawiania półamatorskiego zgiełku do pisania kompletnych piosenek, małych arcydzieł, w których współczesny alternatywny pop miesza się z glam rockiem, disco - z nową falą, elegancja lat 60. - z psychodelią lat 70., punk rock z trip-hopem. A wszystko to spaja mocny, głęboki i ostry zarazem głos Remy. Wydana przez słynną wytwórnię 4AD płyta „Half Free”, na której Meg przygląda się znojowi kobiet pracujących Ameryki, znalazła się w wielu zestawieniach najlepszych płyt roku 2015. To będzie pierwsza okazja do usłyszenia U.S. Girls w Polsce. I ostatnia okazja do zobaczenia go w tak kameralnych warunkach. Mehgam Remy jest na gwałtownej fali wznoszącej i wkrótce - idziemy o zakład - będzie gwiazdą największych światowych festiwali. Wiecie, co macie robić.

Omar Souleyman

Na bardziej osobistym niż wszystkie nagrane do tej pory albumie „Bahdeni Nami”, będącym drugim krążkiem studyjnym, Omar Souleyman powraca do współpracy ze swym ulubionym poetą Ahmadem Alsamerem, spod pióra którego wyszły wcześniejsze hity, takie jak „Kaset Hanzel”, „Khattaba” oraz „Shift –al Mani”. Pracując nad albumem bliżej domu, w Istambule artysta włącza swej muzyki wybuchowe dźwięki saz, czyli perskiej lutni wygrane przez Khaleda Youssefa, natomiast klawisze Rizana Saida synchronizują się żywiołowo ze śpiewem Omara Souleymana. Teksty opiewają dozgonną miłość, leczą złamane serce, pozwalają wybrance odejść i proszą, aby spała na zawsze w jego ramionach, to wszystko zawarte w czterech szybkich numerach dance’owych, w intro z mawal, czyli rodzajem arabskiej wokalizy na początku utworu oraz w wyszukanej balladzie w arabskim stylu.
Po swoim pierwszym albumie studyjnym „Wenu Wenu” wyprodukowanym przez Four Teta, Omar Souleyman otwiera się na licznych fanów muzyki, oferując im wpływ na własne brzmienie. Jest poruszony i uważa się za szczęściarza będąc inspiracją dla tylu z nich, chcących być blisko jego muzyki.
Kieran Hebden powraca do wyprodukowania „Bahdeni Nami”. Dwa najszybsze utwory dance’owe udaje się stworzyć przy udziale Modeselktora. Legowelt oferuje nam remix tytułowego utworu, natomiast Cole Alexander z Black Lips pracuje przy jednej z poruszających serce ballad.
Omar Souleyman nie ustaje w wysiłkach, aby jego nieokiełznane dźwięki imprezy spod znaku dance były znane w każdym zakątku świata, jednocześnie będąc bardzo dumnym z faktu, iż niedawno wystąpił na koncercie z okazji rozdania Nagrody Nobla.
Pochodzący z regionu Hasake w Syrii, Omar wyrobił sobie markę śpiewając przez lata na imprezach weselnych, urodzinach, chrztach, eventach firmowych, i innych tego typu uroczystościach, przyjmując zaproszenia od wszystkich mieszkańców regionu: Muzułmanów, Chrześcijan, Kurdów, Irakijczyków, Syryjczyków, Asyryjczyków.
Swoim głosem i stylem stał ponad podziałami, dopasowując utwory i teksty w taki sposób, aby wszyscy czuli się tak samo szczęśliwi.
Owocem tamtych imprez były setki kaset magnetofonowych najpierw rozdawanych jako pamiątki, następnie dystrybuowanych wzdłuż regionu oraz w innych krajach arabskich.
Pomimo, tego, że świat uparcie kojarzy Omara z niekończącą się w jego ojczyźnie wojną, jedyna rzeczą, którą on nieustannie daje w zamian jest Miłość.

Super Girl and Romantic Boys

W latach 90. jako pierwsi w środowiskach alternatywnych zdjęli klątwę z disco i new romantic, wywołując zdumienie jednych kolegów („poj***ło się już wszystko, dzisiaj punki tańczą disco!”) i euforię innych (czasem fajnie zatańczyć jednak coś bardziej rytmicznego niż pogo). W pierwszej dekadzie XXI w. byli autorami najsłynniejszej niewydanej polskiej płyty, która w króliczym tempie mnożyła się nielegalnie w sieciach p2p (pamiętacie coś takiego?) i kanałach IRC (ich nawet my już nie pamiętamy). A w dekadzie obecnej stali się autorami jednego z najbardziej wyczekiwanych powrotów na polskiej scenie. Nie był to powrót wyłącznie koncertowy i „remanentowy” (debiutancki album z żelaznymi punktami każdej porządnej balangi - „Spokojem”, „Na pętli znów” czy „Szkłem” - ukazał się wreszcie w 2013 r.). W marcu SGRB wydali znakomity album „Osobno” z premierowym materiałem. To już nie tylko piosenki ku pokrzepieniu członków i członkiń „Klubu Samotnych Serc” czy zakrapiane łezką sentymentu wspomnienia o imprezach, na których „tańczyły zderzenia czołowe”, ale także próba egzystencjalnych rozliczeń: „Mieliśmy inni być - inni niż wszyscy wy/ Może zmienił nas zimny blask sztucznych miast/ Teraz jesteśmy jednymi z was”. Ale spokojnie - na koncercie żadnego samobiczowania się nie będzie. I uważajcie, by wracając z dzikich tańców, nie obudzić się „na pętli znów o czwartej rano”.

the KURWS

Pamiętacie koncert rewelacyjnych Ukrytych Zalet Systemu z ubiegłorocznego Domoffonu? Teraz przyjadą do nas ich starsi stażem pobratymcy, chluba i chwała wrocławskiej sceny alternatywnej - The Kurws. Zresztą nie tylko wrocławskiej, bo w ciągu siedmiu lat intensywnej działalności The Kurws zjeździli całą Europę i wyrośli na - nie bójmy się tego słowa - polski towar eksportowy. Z miejscami do koncertowania kłopotów nie mają, bo równie dobrze gra im się na skłotach, co festiwalach jazzowych. Podobno po koncercie w Szwajcarii dostali zakaz ponownego wjazdu do kraju, a to dlatego, że szwajcarskie zegarki zwariowały pod wpływem muzyki Polaków - równie precyzyjnej co przesławne czasomierze, ale nieustająco robiącej sobie z czasu jaja: ciągle minimalnie spóźnionej albo przyspieszonej, zwalniającej albo rozpędzającej się, rozciągniętej albo przyciętej. Ekscytujące zabiegi na perkusję, gitarę, bas i saksofon w ich wykonaniu mają w sobie coś z pokazów iluzjonistycznych. Może dlatego tak wielu słuchaczy wraca na koncerty The Kurws, by znaleźć odpowiedź na pytanie: jak oni to właściwie robią?

król

Jest szalenie muzykalny i wszechstronny. Imponuje tempem pracy (dwa albumy duetu UL/KR i trzy solowe w ciągu pięciu lat - wszystkie świetnie przyjęte). Wykształcił osobny, rozpoznawalny od pierwszych sekund styl, wobec którego nikt nie sposób pozostać obojętnym: jednych przyciąga na amen, innym - choć raczej to mniej liczna grupa - staje kością w uchu. Posiadł rzadką umiejętność balansowania na granicy kiczu. No i ma słabość do wąsika. Błażej Król polskim Prince’em co prawda nie jest, ale jest królem w swej własnej kategorii. I na pewno należy mu się tytuł księcia polskiego popu, bo choć można wyobrazić sobie krajobraz polskiej scenę bez tego gorzowskiego oryginała, to łatwo też sobie uzmysłowić, o ileż biedniejszy byłby to landszaft. Dowodem królewskiej formy Błażeja jest tegoroczna płyta „Przez sen” - oniryczna, rozmarzona, zamglona, wciągająca słuchacza w - to paradoks, ale i istota zastawionej przez Króla pułapki - podszytą niepokojem comfort zone. „Daj się uśpić!” - prosi w jednej z nowych piosenek, ale na koncercie grozi wam co najwyżej piękny sen na jawie.

Lakker

- Uwielbiamy brać elementy z rozmaitych gatunków muzycznych, by sprawdzić, jak zabrzmią w kontekście tanecznej elektroniki - deklaruje irlandzki duet. I z tej deklaracji wywiązują się kapitalnie. Ot, choćby na ostatnim albumie „Tundra”, na której techno, zakorzenione gdzieś w szlachetnej tradycji „inteligentnej muzyki tanecznej” spod znaku Aphex Twina, miesza się z inspiracjami natchnioną muzyką chóralną mistrza „nowej duchowości” Arvo Pärta, mrocznym drum’n’bassem rodem z nagrań legendarnej wytwórni No U-Turn czy nieszablonowymi pomysłami giganta noise’u Merzbowa. Zresztą członkowie Lakker też mają nieszablonowe pomysły - wydana w tym roku EP-ka „Struggle and Emerge” bazuje na archiwach niderlandzkiego Instytutu Audiowizualnego i współczesnych nagraniach terenowych, a opowiada o stosunkach Holendrów z ich najważniejszym sąsiadem - wodą. Nie wiemy, jak zagrają Ian i Dara, ale na pewno będzie to piękna dźwiękowa powódź.

Kobosil

Nigdy nie byliście w berlińskim klubie Berghain? Ta najsłynniejsza imprezowa rosiczka Europy zwykła połykać ofiary w czwartek i wypluwać ich zmiędlone ciała w niedzielę. A może po odstaniu swojego w kolejce odbiliście się od kapryśnych selekcjonerów? Otrzyjcie łzy i zróbcie sobie Berghain w Łodzi za sprawą Maxa Kobosila, genialnego dziecka tego klubu (od ledwo pełnoletniego bywalca do rezydenta) i jednej z nowych gwiazd działającej przy Berghain wytwórni Ostgut Ton. Jak inni berlińscy goście Domoffonu, 25-latek penetruje brzmieniowo ciemną stronę Księżyca, ale jego kompozytorska wszechstronność imponuje: obok hipnotycznego techno o zabójczej mocy nagrywa też utwory utrzymane w eksperymentalnym duchu starego industrialu, chętnie zapuszcza się w pełne tajemniczych dźwięków krainy ambientu i noise’u czy syntezatorowych brzmień rodem z elektroniki nietanecznej sprzed ćwierćwiecza. Najlepiej przekonać się o tym, słuchając wydanego w styczniu debiutanckiego longplaya „We Grow, You Decline”. My nie upadamy, ale jeśli chodzi o Kobosila, analitycy faktycznie mówią o ostrej tendencji wzrostowej.

SHXCXCHCXSH

Taneczna elektronika z pogranicza electro, techno i industrialu od początku zaistnienia sceny klubowej w Łodzi, a więc od początku lat 90., cieszy się tu szczególną estymą. Hale, w których kiedyś turkotały maszyny włókiennicze, producenci i didżeje wypełniają dziś mechanicznym, transowym bitem. Powstawanie prężnych scen elektronicznych w podupadłych fabrycznych imperiach to oczywiście fenomen szerszy, czego przykładem jest nie tylko Detroit, ale także szwedzkie Norrköping i pochodzący stamtąd duet Shxcxchcxsh. Już debiut „Strghts” (2013) przykuł uwagę środowiska zamiłowaniem zakapturzonych muzyków do brudnych brzmień oraz niecodziennych pomysłów rytmicznych. Na wydanym rok później albumie „Linear S Decoded” Szwedzi zaskoczyli - zamiast rzucić się w środek modnego nurtu mrocznego, twardego techno zdecydowanie swój przekaz zniuansowali. Włączyli do repertuaru nietaneczne tempa i rytmy rodem z nurtu IDM. Sięgnęli po kosmiczne brzmienia syntezatorowe. Ponakładali i pogmatwali plany dźwiękowe. Czy zagrają mocniej, czy też bardziej eksperymentalnie, delegacja Manchesteru Szwecji powinna poczuć się w dawnej fabryce Ramischa w sercu Manchesteru Polski jak w domu. W czerwcu wychodzi ich nowa płyta, z którą przyjadą na DOMOFFON Festiwal!

Dax J

Jedna z jego epek nosi tytuł "Sephora", ale nie liczcie na atmosferyczne pachnidełko. Wsłuchując się w bit pulsujący dwa-trzy razy sekundę, zanurzając się w zimnych przestrzeniach dalszych planów, zachwycając się, jak teutońska wręcz mocarność przenika się z parkietową lekkostrawnością, zgadujemy, że Dax J nie może tworzyć nigdzie indziej niż w Berlinie. I tak jest w istocie, choć ten producent, didżej i właściciel wytwórni Monnom Black pochodzi z Londynu - co zresztą słychać w jego dawniejszych nagraniach, zdradzających pacholęce uwielbienie dla drum’n’bassu i rave’u. Wydany w zeszłym roku, już po zwrocie ku techno, album „Shades of Black”, który wszedł nawet na szczyt listy najlepiej sprzedających się płyt w Juno, najważniejszym internetowym sklepie z muzyką elektroniczną, katapultował go o kilka klas rozgrywkowych i rozrywkowych wzwyż. Przed rokiem Dax J grał na Glastonbury, w tym dyrygował wielotysięcznym tłumem na holenderskim festiwalu Awakenings. Załóżcie na nogi wygodne buty, do serca weźcie maksymę z tytułu kawałka Dax J - „Wir Leben Für Die Nacht” - i wbijajcie pod didżejkę!

TRYP

Singiel promujący ich pierwszy album z 2011 roku, nosił tytuł „Czołg”. Przypadek? Nie sądzimy! Łódzka supergrupa założona przez liderów 19 Wiosen, Cool Kids of Death i NOT zmiażdżyła drzwi alternatywnych klubów niczym słynna już haubica wrota dyskoteki pod Bydgoszczą. Niektórym na wspomnienie tych klaustrofobiczno-hipnotycznych i ekstatyczno-depresyjnych koncertów oczy same zaczynają pulsować jak stroboskopy. Na Domoffonie Tryp narodzi się na nowo po ponad czterech latach przerwy - w miejscu, w którym zagrał ostatni koncert. Debiutancka „Kochanówka” była poświęcona chorym psychicznie, zwłaszcza tym wymordowanym przez hitlerowców w ramach akcji T4. Na Domoffonie premiera tytułowego utworu z nadchodzącej płyty „Nagie serce”. Czego się po niej spodziewać? - Styl to wciąż TECHNO RAP YPSCHO PUNK, ale z całym bagażem kolejnych coraz bardziej spektakularnych w naszych życiach mikrokolapsów - zapowiada wokalista Marcin Pryt.

Formacja Cmentarz

Gdyby black metal był hip-hopem i miał wyczucie autoironii, brzmiałby jak Formacja Cmentarz. W przebojach składu z warszawskiego Grochowa krew tryska wszystkimi otworami, mordercy są od razu nosicielami wszelkich zboczeń, a Bóg nie ma białej brody św. Mikołaja. Ale teksty to nie wszystko - Formacja Cmentarz nie cieszyłaby się dziś statusem legendy undergroundu, gdyby nie hipnotyzująca, psychodeliczna muzyka oraz melodeklamowany, kaznodziejski rap Reprezentanta Śmierci, jednego z najoryginalniejszych głosów w całym polskim hip-hopie. Oprócz klasyków z albumu „W obliczu śmierci” na Domoffonie nie zabraknie mrożących krew w żyłach kawałków z szykowanej bodaj już od dekady płyty „Nekropolia w porze nocnej”.

Łona i Webber

„Ten hałas, co bezsprzecznie jeszcze umie przyk...ć/ choć już mniej orbi, już bardziej urbi” - rymuje na nowej płycie „Nawiasem mówiąc” Łona. Rzeczywiście, u ulubionego rapera wszystkich wykształciuchów hałas wciąż jest i łapy same wznoszą się do machania nad głową (zwłaszcza przy takich podkładach Webbera). Ale są tu też opowieści mężczyzny, który posadził drzewo i spłodził syna, utyskiwania na masową rozrodczość wśród znajomych i na niemożność spokojnego oddania się lekturze prasy i książki. Wszystko to oczywiście we właściwym Łonie wysoko-niskim, błyskotliwym i zegarmistrzowsko precyzyjnym stylu. I w tym stylu rapujący prawnik ze Szczecina stawia Polsce diagnozy trafniejsze niż opasłe raporty think tanków: „Gdyby nie, k...a, klęska po klęsce/ gdyby oni na górze mieli przeżyć za moją pensję/ gdyby nie te Ruski, gdyby nie te Żydy/ cały mój kraj zamknięty w gdyby”.

Demolka

W kategorii zespołów o nazwach znaczących - dziesięć punktów na dziesięć. Ten duet to kolejne cudowne dziecko łódzkiej sceny, choć założone przez muzyków całkiem już dorosłych (przynajmniej metrykalnie). Dziewczyna Rakieta - choć na scenie zachowuje się raczej niczym Pająk Karateka - to obdarzona ostrym głosem z wyrazistą, nowofalową manierą wokalistka, którą niektórzy mogą pamiętać z Protoplazmy czy Mikrowafli. Procesor Plus to klawiszowiec 19 Wiosen, jeden z najbardziej zapracowanych didżejów Grupy Wyszehradzkiej oraz, co w tym wypadku najważniejsze, filar polskiej sceny electropunkowej. Na debiucie sprzed czterech lat Dziewczyna Rakieta, przy mocnym, tanecznym i uwodząco melodyjnym syntezatorowym akompaniamencie Procesora, snuła ubraną w szaty science-fiction opowieść o walce o człowieczeństwo, miłości i seksie, dążeniu do wolności i lęku przed śmiercią. Gdzie Rakieta wystrzeli na nowej płycie? Odpowiedź już na Domoffonie.

Niemoc

Najbardziej hajpowany młody zespół tego roku? Gdyby zaistnieli w Anglii, tamtejsi dziennikarze rozsmarowywali by już ich po stronicach pism muzycznych, upatrując w nich następców tego lub tamtego i rozdymając balon przed wydaniem debiutanckiego albumu. Bo grają ładną, a niegłupią muzykę, którą trudno zakwalifikować (nowa fala spotyka krautrock, który spotyka ambient itd.). Dają świetne koncerty. Są młodzi, wysocy i przystojni. Pochodzą spoza stołecznego grajdołka. A do tego ubierają się w bluzy Kubota i kręcą pamiętnik na VHS. No i jak tu nie lubić tych trzech muszkieterów z Zielonej Góry? Na Domoffonie zagrają już po koncertach na słynnym węgierskim Szigecie (to efekt wygrania konkursu wśród polskich dziennikarzy muzycznych na festiwalu Spring Break) i katowickim OFF-ie. W oczekiwaniu sprawdźcie na YouTubie ich występ z poznańskiego odcinka prestiżowego cyklu „Boiler Room”.

We will fail

Zdążyliśmy przyzwyczaić się do myśli, że polska scena elektroniczna nie tylko nie orbituje hen, na europejskich obrzeżach, ale wręcz robi się na Zachodzie modna. A przecież ukrywająca się pod pseudonimem We Will Fail Aleksandra Grünholz - jedna z tych artystek, które kazały recenzentom ze świata nastawić radary na Polskę - debiutowała ledwie w 2014 roku. Mroczny, wciągający debiut "Verstörung" pokazał skalę jej talentu: oto twórczyni techno, która paradoksalnie myśli nie rytmem, ale brzmieniem, dźwiękowym szczegółem, a przy tym trzyma się z dala od tanich zabaw tzw. klimatem. Tegoroczny, podwójny album "Hand That Heals / Hand That Bites" (jak można się domyślić - pierwsza płyta jest przyjemniejsza, druga - agresywniejsza), na którym Grünholz jeszcze bardziej frapująco buduje i rozmontowuje struktury utworów, powstawał m.in. z inspiracji Johnem Cage’em i ruchem Fluxus.

Better Person

Pamiętacie jeszcze zespół Kyst, zawiązaną w Norwegii rodzimą nadzieję indie-folku sprzed kilku lat? Jeden z frontmanów Tomasz Biliński wypłynął na międzynarodowe wody jako Coldair. Drugi - Adam Byczkowski - po okresie przygód m.in. z luminarzem kanadyjskiej sceny indie Seanem Nicholasem Savage’em także zaczyna pokazywać się na świecie na własnej łodzi, za port macierzysty mając Berlin, za banderę - tamtejszą wytwórnię Mansions and Millions, a za imię na burcie - Better Person. Rozkaz: „cała wstecz!”, w sam środek lat 80. Ku rozczulająco oldskulowym syntezatorom, prostym automatom perkusyjnym, niepozwalającej się podnieść z łóżka melancholii w duchu Sade i obnażonym emocjom rodem z nurtu new romantic. Ten smutas jest w swej dziedzinie tak dobry, że wcale nie będziecie mieli ochoty go pocieszać. Usiądziecie po prostu o świcie przy stoliku i zasłuchani, zapatrzeni, wydmuchniecie dym ku bladnącym kolorofonom i zanucicie cicho z Adamem: „all that I have is a sentiment...”.

Kopyta zła

„Horses” Brodki było najpopularniejszą polską piosenką początku tego roku, a na miano polskiej płyty przedwiośnia zasłużyło inne „końskie” dzieło. Nad albumem „Kopyta Zła” pochylały się blogi, portale, wysokonakładowe tygodniki, a nawet telewizje. Jak na słuchowisko - rzecz oparta jest na noweli „Metzengerstein” Edgara Allana Poe - to wydarzenie, przyznacie, bez precedensu. Autorzy tego rozrywanego pomysłami, grającego z konwencjami i gatunkami muzycznymi albumu na co dzień pozostają na drugim planie. Joanna Szumacher wydaje kasety, organizuje koncerty, tworzy dzieła wizualne. Paweł Cieślak jest multiinstrumentalną złotą rączką i producenckim królem Midasem w jednej osobie. Teraz wraz z Fryderykiem i jego koniem, bohaterami Poego, wychynęli ze sfery cienia. Niechaj ten galop trwa. Wio!

hoszpital

Muzyka: gitarowa. Język: polski. Teksty: bezpośrednio roztrząsające emocjonalne galimatiasy autora. Nie, na Domoffonie nie zagra zespół na literę C. Nie zagra też zespół na literę H. To znaczy - zagra, ale nie ten od pluszowego misia. Jeśli już porównywać poznański Hoszpital do innego polskiego składu, to raczej byłaby to łódzka grupa Bruno Schulz sprzed kilku lat. Lider i wokalista Michał Bielawski nie boi się ani szeptu, ani vibrata, ani teatralnej niemal ekspresji, a zespół, choć operuje w formacie klasycznego rockowego tria i dobrze czuje się w formacie zwrotka/refren, to ma głowę otwartą na brzmieniowe i rytmiczne eksperymenty. „Hoszpital nie jest już nieśmiałym kochankiem szturmującym serca dziewczyn melancholią i wierszami Bursy, ale rozgorączkowanym tancerzem na smutnym disco” - napisali sami o sobie przy okazji wydania wiosną drugiej płyty „Horor”. Zatańczymy?

Kaseciarz

Głodny/a? Weź kawał melodyjnego kalifornijskiego surf rocka, dodaj dużo - koniecznie nieumytych! - grunge’owych przesterów i rozstrojeń, mieszaj w średnio skoordynowany sposób, dorzucając psychodeliczne jagody z jaskiń w Appalachach (wiemy, że jagody nie rosną w jaskiniach, ale to naprawdę nie ma żadnego znaczenia). Na koniec dopraw do smaku naturalnym aromatem o smaku nowosądecko-krakowskiego dziadostwa i spożywaj na gorąco. Ale zamiast się męczyć, wybierz się na koncert Kaseciarza, jednego z większych rock’n’rollowych odkryć na polskiej scenie. Wyrosło ono z jednoosobowego projektu Macieja Nowackiego, który po nagraniu debiutu „Surfin Małopolska” poszerzył skład do tercetu. Furorę wśród garażowców starszych i młodszych zrobiła płyta inspirowana serialem „Renegat” płyta "Motörcycle Rock And Roll". Tzw. fanbejs poszerzył jeszcze ubiegłoroczny album „Gay Acid”, koncept album opowiadający o rzekomych losach muzyka amerykańskiego zespołu DuVraine Connection z lat 70. Morał z historii snutej na płycie brzmi: „nie należy ufać szamanom z telegazety”. Dlaczego? Sprawdźcie organoleptycznie.

Souvenir de Tanger

Spośród całej nowej fali europejskich producentów zafascynowanych Bliskim Wschodem i Afryką Północną, Souvernir de Tanger jest bez dwóch zdań jednym z najciekawszych. W swoich utworach fascynująco wypełnia żelbetonowe struktury rytmiczne (techno, electro, industrial) wschodnimi melodiami wygrywanymi na oldskulowej włoskiej string maszynie, uzupełniając to znaleziskami z arabskiego targowiska medialnego. To wycinki programów z tamtejszej telewizji, uliczne hałasy, ale także kazania imamów, odgłosy zamieszek czy przemówienie matki Mohameda Bouaziziego, którego samospalenie rozpoczęło Arabską Wiosnę. Utwory kolejnych tytułów mieszkającego w Warszawie Wiktora Milczarka - „Kobane”, „Homs”, „Aleppo” - raczej nie pozwalają oddać się beztroskiemu baunsowaniu. Muzyka Souvenir de Tanger uwodzi więc i przygnębia, hipnotyzuje, ale przypomina o najbardziej palących problemach świata, przestawia ciało w taneczny tryb, a zarazem wbija w podłogę. Oto paradoks, z którym warto się zmierzyć.

BLUSH_RESPONSE

Który to już Amerykanin próbuje swych sił w Berlinie i któremu to już muzyczna stolica Europy (sorry, Londyn!) otwiera głowę na nowe idee i prądy? Joey Blush zaczynał kilka lat temu od dość szablonowego EBM, by na płycie „Tension Strategies” (2013) odejść od electro-industrialnej ortodoksji i pogrzebać a to w dubstepie, a to w postpunku, a to w klimatach bliskich Nine Inch Nails. - Uwielbiam industrial, ta muzyka ma w sobie mrok, który niezmiennie mnie fascynuje, ale nie chcę powtarzać tego, co już zostało zrobione - tłumaczył wtedy. W Berlinie Blush klubowo się rozbisurmanił, zaprzyjaźnił się i koncertował z innymi stacjonującymi tam rodakami - z postpunkowej rewelacji The Soft Moon (przygotował też dla nich remiks), aż w kwietniu wydał instrumentalny album „Reshaper” - z muzyką wciąż raczej utrzymaną w barwach nocnych, ale znacznie bardziej eksperymentalną i wielowymiarową. Amis go home? Amis go Dom. Domoffon.

WIXAPOL S.A.

Mieszają klasyków tanecznej elektroniki z Manieczkami, wynalazki z polskiego internetu z oszałamiającymi kawałkami w stylu gabber, ekstremalnej odmiany techno. W 2014 r. szturmem wzięli warszawskie parkiety. W zeszłym roku ich sława sięgnęła najdalszych zakątków naszego kraju (m.in. dzięki występowi na pierwszej edycji Domoffonie). Wziąwszy pod uwagę zmienno-płynno-migotliwą kondycję naszych czasów, Wixapol S.A. to już klasycy polskiego clubbingu. Wixapol wskrzesza ducha dawnych rave’ów, kiedy ludzie przychodzili na imprezy nie tylko dla muzyki, ale przede wszystkim dla wspólnego, ekstatycznego przeżywania. Wixa, wixa, wio!

Anja Kraft

„Královna temného techna” - zapowiadał jej występ jeden z klubów w czeskim Brnie. Ona sama mówi: - Zawsze ciągnęło mnie w stronę mroku i głębi. Wychowana na brzmieniach progressive i trance Anja Kraft jest jedną z czołowych postaci warszawskiej sceny klubowej - imprezy organizowane pod szyldem Electrified regularnie goszczą w takich klubach jak Nowa Jerozolima, 1500m2 do wynajęcia czy Luzztro. Jeśli macie ochotę na chwileczkę głębokiego zapomnienia, nie przegapcie jej wizyty na Domoffonie.

Paryss

Jeśli trójmiejska scena klubowa z nikim i z niczym wam się nie kojarzy, zapamiętajcie ten jeden pseudonim. Bo Paryss to tejże sceny prekursor, ikona i animatorski hiperrobociarz. Od 2005 roku organizował w słynnym sopockim klubie Sfinks imprezy z cyklu „Bułka Paryss’ka” z brzmieniami electro, tech- i deep-house, minimal. W zeszłym roku przeniósł je do znacznie większego klubu B90 w dawnej Stoczni Gdańskiej. Pewien dziennikarz napisał, że „gdyby ‘Bułka Paryss’ka’ zniknęła z trójmiejskiego rozkładu jazdy, oznaczałoby, że koniec świata faktycznie jest blisko”. Pamiętajcie więc, by po festiwalu wypuścić go jednak do domu.

Six

Znany także w kręgach jako Sixmillian reprezentować będzie na klubowym odcinku Domoffonu barwy gospodarzy. Przez lata jeden z filarów prężnej drużyny Skylark Records powstałej wokół słynnego w Polsce sklepu płytowego dla didżejów, rezydent popularnego swego czasu klubu Soda Bar. Jeśli usłyszycie didżeja z pomysłem miksującego breakbeat z minimalem, funk z latino i hip-hop z house’em, to znaczy, że jesteście świadkami sztukmistrzowskich popisów Sixa.

Uważaj jak tańczysz

Kolejny szybko rozwijający się fenomen w stołecznym światku imprezowym. To mutująca inicjatywa dyskotekowa prowadzona przez Łukasza i Pawła. Podczas gdy pierwszy kilkanaście lat temu kładł podwaliny pod polski klabing, drugi szkolił się w sztuce muzycznego menedżerstwa i promotorstwa. Razem grają dla przyjaciół i zupełnych nieznajomych raczej do tańca niż do różańca.

Samogęste

Rebus, G-Sound, Vyti Tauta, Onesomeone - czterech muszkieterów odznaczonych przez Najwyższego Prezesa Łódzkiego Clubbingu licznymi orderami za zasługi. Podziękujcie im i wy - na dancefloorze.

---------------------------------------------------------------------------------------------


DOMOFFON FESTIVAL

26-27 AUGUST 2016

It’s going to be the second edition of a festival which was recognised even before becoming a yearly fixture. The event, prepared by the team of DOM club from Lodz together with Distorted Animals agency, is taking place in a former factory space belonging to popular, Off Piotrkowska district. Already, with its last year’s first edition, Domoffon has proved to be an utterly new quality on the festival map of Poland, aiming at non-mainstream and niche artist, but combining both: acclaimed and young performers in order to present whole wide range of styles within the alternative stage.

Domoffon is a festival of personalities and oddities. It is an attempt to show what’s most interesting and captivating, but created on the outskirts of mainstream.

This year’s edition will be spread over two days and apart from shows; it schedules outdoor cinema, alternative record labels market, lectures and exhibitions. The whole event will be located at the Off Piotrkowska, a refurbished abandoned factory complex, at the centre of Lodz, at Piotrkowska138/140.

We are proud to present first artists of the festival:

Chicks on Speed

Chicks on Speed as the Masters of a tacky alternative pop?
As novelty seekers making fun of different music and art styles? A feminist, arty collective?
Chicks on Speed will celebrate their twentieth birthday next year, yet press still seems to ignore that marvel. Anyway, since the beginning Chicks on Speed haven’t made it easy for the critics, as the band originated as a fictional one in the heads of two students of the Munich Art School, an Australian and an American.
There were T-shirts, CDs and tapes covers, but no music whatsoever, meanwhile the founders pretended to be DJs at clubs, playing music that’d been made beforehand.
A few years later, Chicks on Speed were floating on the rising tide of the electroclash, a genre that had stemmed from a merge of electro, pop, and punk rock. And if today they are considered an icon, it is not because of their immense influence on music at the beginning of the century, but due to the fact that music has always been just a part of a wider range of their activities like: video, clothes designing or performance. Their unpredictable happening/ shows were equally staged at MoMa, Tate Modern, before Red Hot Chili Peppers’ fans (by which girls got booed at the end of the day), or as recently, before the audience of the famous Volksbühne Theatre in Berlin.
What kind of performance should we expect to get from those eccentrics of electroclash in Lodz ? Are they going to make a little fashion show? Will they, just like in Warsaw a few years ago, play on sewing machines? Or maybe they’ll paint pictures with their breasts?
We don’t know that. And probably the artists don’t know that yet either.

Wire

Just a few miles away from where Sex Pistols recorded in London their debut single „Anarchy in the UK” in October 1976, four other lads with messy hair and skinny trousers were thinking up first tracks for their newly emerged band. Same songs: „12XU”, „Lowdown”, „Mannequin” and same lads (with just less messy hair) are going to play a gig in Lodz 40 years later. They called themselves “Wire”, and any contact with their minimal explosives on the album “Pink Flag” from 1977 had same effect as a close encounter with an electric wire. Soon they got bored with repeating three chords. They safeguarded their place in music history with two following albums „Chairs Missing” and „154” with clever, exact lyrics, and uncommon at those times arrangements. Today, scholars are right to say that Colin Newman’s band were the forerunners of the new wave and post punk. Needless to say that, together with last year’s Domoffon special guest, the Fall, Wire doesn’t give up. Their recent received two albums well recorded at one go: last year’s “Wire” and this year’s „Nocturnal Koreans” prove that the band still has got something to say. The latter is even more interesting by the fact that the band slows down the rhythm and explores darker, more psychodelic areas.

One thing is sure: you won’t have a better occasion this year to celebrate round birthday of punk rock. Pink flag on the flagpole!

Zola Jesus

Jesus Christ, Zola! – At high school I was taken by Emil Zola. And Jesus, because actually why not him? This way Nika Roza Danilowa, today 27, explains the provenance of her stage name.

But the American of Russian origin had been caught up in nobility long before, at primary school. Totally absorbed by the opera, she was buying notes and undergoing vocal trainings. Those sessions which taught her to make use of impressive vocal conditions, played the part when she made her debut in 2008 as Zola Jesus. Her low voice of a dark trace matched perfectly with her music which holds shades of sad pop from the 4AD genre, melancholy of Kate Bush, the new wave trans, experiments of the avant-garde representatives like Lydia Lunch or Diamanda Galas. British media have proclaimed Danilova the restorer and the new queen of gothic subculture. Zola was meanwhile cheeky. On her fifth and so far last album “Tajga” from 2014 co-produced by Dean Hurley, the closest music co-worker of David Lynch, Zola focused on mainstream pop (her single ”Dangerous Days” could easily pass as a piece of singers like Sia) and popular club music (“Hunger” sounds as if it was coming from a slightly broken Kosheen era). But don’t worry. Keep your black errant hearts happy.
The story goes that this sort of shaman from Wisconsin taiga puts her listeners into hypnosis in order to perform her dark, mysterious rituals.

Omar Souleyman

More personal than all his albums to date, with his second studio effort - Bahdeni Nami - Omar Souleyman returns to a collaboration with his favourite but not only poet, Ahmad Alsamer, who penned his pre-west hits Kaset Hanzel, Khattaba, and Shift –al Mani. Recorded closer to home, in Istanbul, with poet in residence and heard throughout with claps and wails of encouragement, it features saz fireworks and support from Khaled Youssef. Keyboards by Rizan Said improvise devotedly and with skill to every tune and turn of Omar Souleyman’s choice. His lyrics declare eternal love, console one’s aching heart, decide to let her go, and ask her to sleep in his arms forever – in 4 fast dance numbers, an introduction mawal and an elaborate araby style ballad.

After his first studio album – Wenu Wenu – produced by FourTet, Omar Souleyman opens it up here to a number of hard-core musician fans, offering their own takes on Omar’s optimal sound. He is humbled and finds himself fortunate that all of them are inspired by his music and want to be close to it.
Kieran Hebden returns to produce – Bahdeni Nami, Modeselktor appropriately luck out with 2 fastest dance numbers, Legowelt offers a remix for the title track and Cole Alexander of the Black Lips treats one of the heart wounding ballads.

Omar Souleyman continues tirelessly to bring his wild dance party to all corners of the world and prides himself very much on having sung at the Nobel Peace Prize Concert recently. From Syria in the Hasake region, Omar earned his reputation singing and leading years of weddings, birthdays, Christenings, corporate parties and the like, answering to invites from all peoples living in the region – be it Muslims, Christians, Kurds, Iraqis, Syriacs, Assyrians. His voice and style stood out as he adopted his songs and lyrics to make everyone equally happy. Those parties yielded hundreds of cassette tapes at first offered as gifts and later distributed throughout the region and other Arab countries. Despite world’s insistence to associate him with his home country’s unending war, Omar gives back nothing but Love.

U.S. Girls

Don’t be misled by the name which may make you think of some kind of girls band. It’s a project by a vocalist and composer Meghan Remy. She is an American living in Toronto, whom Iggy Pop invited on his tour this year. It’s a revelation of recent months.
Do you know any other artist whose music would be compared to works of Grace Jones, Portishead, PJ Harvey, Amy Winehouse, Florence Welch, Austry, Debbie Harry and Ariel Pink ? This question is even more justified by the fact that her first albums full of guitars’ noise and basic beats, with very simplistic melody, would rather relate to makings of the industrial’s precursors from Throbbing Gristle. Within eight years Remy went from creating unpolished noise to writing complete pieces, little masterpieces under a mixture of modern alternative pop, glam rock, disco and new wave, the elegance of the 60s, the psychodelia of the 70s, of punk rock and trip-hop. All that binded by Remy’s equally strong and sharp voice.

Published by the famous label 4AD, the “Half Free” record, on which Meg is looking at the lots of working American women, got up high on various Top 2015 Album charts.
That’s going to be the first chance to hear U.S. Girls live in Poland. And the last to enjoy it in a small music venue. Mehgam Remy is on the rising tide and we bet she’ll soon headline the world’s biggest festivals. You know what to do.

No Joy

This band’s name is an obvious hair trigger. Is there anything bringing more joy than the combination of beautiful melodies and noises, the clash of a fact and a mist, the juxtaposing
of smooth girls’ voices and rough overstressed guitars ? Ok, there are a few more pleasant things in this world, but if My Bloody Valentine, Jesus and Mary Chain and Sonic Youth still turn us on, then a close encounter with No Joy surely is going to give you thrills.

The history of that Canadian band takes us ages back to the MySpace portal era. Jasmine White-Gluxz left for Los Angeles and sent tracks sketches to her friend Laura Lloyd who stayed back in Montreal. Girls put two of those tracks on the mentioned portal, where they were spotted by Mexican Summer label, then emerging, now recognized. Under that label the band then enlarged by masculine rhythmic section, published three albums.
The best of those – “More Faithful”, recorded together with Ariel Pink’s producer Jorge Elbrecht was issued no more than a year ago, presented No Joy liberating from
the influence of their great antecedents, rigged up with talent to make catchy melodies together with overwhelming oceans of sounds. That’s probably the most enjoyable of floods.

Super Girl and Romantic Boys

In the 90s they were the first in the alternative circle to break spell under which was the disco and new romantic, what came as a shock to some of their fellows (“all is pretty f***ed up,
punks got in the disco snap”), whilst made others euphoric (sometimes it’s ok to dance to something more rhythmic than the pogo). In the first decade of the 21st century they made the most famous unreleased Polish record, which multiplied illegally with enormous speed on p2p networks (do you remember these ?) and IRC channels ( those are long forgotten).
In the present decade, the most awaited comeback on the Polish scene belongs to them. And it was not a sort of a comeback only for series of concerts or a “new edition” (their debut album featuring critical steps of every proper party: “Spokój”, “Na pętli znów” or “Szkło” – was reissued eventually in 2013). In March, SGRB released an outstanding album “Osobno” with a new material. These are not only songs to cheer up members of the Lonely Hearts Club or sentimental recollections of those parties where “up-front crashes danced”, but also an attempt to existential pondering: “We were supposed to be different than others. Maybe false cities’ lights have changed us to become one of your kinds.” But easy, there won’t be any self flagellation done at their gig. And take care when coming back from the frenzy, not to wake up at the “final station again at 4 am”.

the KURWS

Do you remember that splendid gig of Ukryte Zalety Systemu at last year’s Domoffon? Now, we will host their more experienced fellows; the real pride and glory of alternative scene of Wroclaw – The Kurws. Not only of Wroclaw in fact, as The Kurws have crossed the whole Europe within the seven years of intense activity; becoming, let’s face it, Polish export commodity.
They don’t have to worry about venues, as they equally enjoy playing at squats as at jazz festivals.
The story goes that when they once got banned from crossing the Swiss border, after a gig in Switzerland, it was because Swiss watches were going mad impacted by the Poles’ music – as precise as famous devices, but meanwhile making fun of time: constantly slowing down or speeding up, spread over or cut off.
The invigorating exercises performed by the band with a guitar, a bass and a saxophone, remind us of some kind of magic shows.
Maybe the reason why so many fans come back for The Kurws’ concerts is to find an answer to a question: how do they actually do it?

król

He is unbelievably musical and versatile. His work’s tempo is impressive (two albums of UL/KR duo and three solo albums in five years - all very well received). He forged a unique style, recognizable from the first notes, to which you cannot stay indifferent. While ones are totally hooked; others – although they are less in figures – annoyed.

He’s acquired a rare skill to hold on to the edge of tackiness. And he’s got a soft spot for a mustache. Błażej Król is not a Polish Price at the end of the day, but he is the king of his own genre. And he is entitled to be called the prince of Polish pop. Though one can easily imagine the landscape of Polish scene without this individual from Gorzow, there is no denying that the landscape would be much poorer.

The evidence for Błażej’s royal shape is his record of this year: „Przez sen” dreamy, dim, soothing, dragging the listener into a dissonant trap set by Król, the essence of which is the comfort zone interlaced with anxiety. „Let me put you to sleep” - Błażej is asking in one of his songs, but during the concert, you are only in danger of daydreaming.

SHXCXCHCXSH

A dance electronic balancing between electro, techno and industrial. Since the beginning of Lodz club scene, so since the early 90s, it has been particularly appreciated. Former factory halls inside which there used to be textile machines whamming, today are filled with repetitive, trans beats by producers and DJs. The rise of animated electronic scenes in desert factory spaces is a wider trend, the example of which is not only Detroit, but also Swedish Norrköping and their duo Shxcxchcxsh. Yet their debut „Strghts” (2013) brought insiders’ attention to the inclination of hooded musicians for rough sounds and unusual rhythmic solutions. On their following album „Linear S Decoded”, issued a year later, the Swedes surprised everyone – instead of throwing themselves into the middle of a popular dark flow of hard techno, they definitely refined the content.
They included non-dance tempos and IDM-like rhythms. They reached for cosmic, synthetic sounds. They piled and looped sound plans. Are they going to play harder or in more experimental way? Those representatives of Swedish Manchester should feel at home in the old Ramisch factory in the heart of Polish Manchester. They are coming at DOMOFFON Festival with their new album which is out in June.

Attention: That is not all. The following artists to perform at this year’s edition of Domoffon Festival to be announced soon!



Powiązane