Recenzja

27-02-2015-21:55:37

UFO - "A Conspiracy Of Stars"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kiedyś gwiazda brytyjskiej formacji świeciła naprawdę mocno na hardrockowym firmamencie. Dziś światło jest dużo słabsze, aczkolwiek poziom jego natężenia, osiągnięty mniej więcej dekadę temu, utrzymuje się.

Uwielbiałem ich. Z Michaelem Schenkerem. Płyty od "Phenomenon" do koncertówki "Strangers In The Night" uważam za albo skończone arcydzieła, albo bardzo dobre pozycje. Niemiec był chimeryczny, nieprzewidywalny i miał skłonności autodestrukcyjne oraz ego wielkości Arizony, o której śpiewał zespół jego brata, ale umiał pisać i grać muzykę naprawdę niesamowitą. Nie oszukujmy się, do dziś na koncerty UFO ludzie przychodzą w pierwszym rzędzie po to, aby usłyszeć "Doctor Doctor" czy "Rock Bottom". Nie zaś kompozycje stworzone przez Vinnie'ego Moore'a. Gitarzysty bez dwóch zdań kapitalnego technicznie, wirtuoza (szczycę się posiadaniem paru jego wydawnictw solowych), który odkąd dołączył do UFO, przejął kompozytorskie stery. Jednak jako autor piosenek nie posiada tego czegoś, co miał Michael. Błysku, intuicji, instynktu, wyczucia - jakkolwiek, by tego nie nazwać.

Albumy nagrane z Vinniem, a "A Conspiracy Of Stars" jest piątym studyjnym, są bardzo poprawne, solidne. Ktoś, kto lubi melodyjnego hard rocka ozdobionego jedynym w swoim rodzaju wokalem Phila Mogga, czasu spędzonego z tymi wydawnictwami nie będzie uważać za stracony. Ile z muzyki pozostanie dłużej w głowie? Oto jest pytanie. Do dziś mam w niej refren "Serenity" ze słabiutkiej płyty "Sharks", nagranej z Schenkerem, której nie słuchałem od roku ukazania się (2002), ale trudno mi sobie przypomnieć piosenki z albumów z Moore'em. Może to skleroza, może rezultat tego, że Amerykanin pisze dobre piosenki i tylko dobre? "A Conspiracy Of Stars" na razie dodała mi do pamięci "Devil In The Details" i bluesrockowy "Ballad Of The Left Hand Gun". Czy pozostaną w niej do czasu kolejnego albumu UFO? Zobaczymy. Dobrym pomysłem zespołu było skorzystanie z producenckich usług Chrisa Tsangaridesa, który melodyjny hard rock i metal umie produkować świetnie. Dzięki niemu nie ma sterylnej sztucznej brzmieniowej siermięgi, typowej dla studiów i producentów za naszą zachodnią granicą. Jest za to lekkie muśnięcie old schoolu oraz wyważenie proporcji między starym a nowym. No ale skoro Chris ma na koncie arcydzieła Judas Priest, Thin Lizzy, Gary'ego Moore'a i paru innych wielkich, dziwić się nie ma czemu.

Wiem, że ponarzekałem, ale nie miałem zamiaru potępiać UFO. Zespół cenię wysoko. Chodziło mi przede wszystkim o to, że pewnych rzeczy w tej konfiguracji nie przeskoczą. Płyty będą rzetelne, dobre, ale nigdy genialne i ponadczasowe. Świetne zapewne będą koncerty. W marcu 2015 roku także w Polsce. Chcę się wybrać. Żeby zobaczyć jak Vinnie świetnie wymiata na gitarze i aby usłyszeć Phila śpiewającego "Doctor Doctor". Z Michaelem Schenkerem pewnie już nie zagrają, więc jest to okazja, którą grzechem byłoby przegapić.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: ufo