Recenzja

28-02-2015-02:59:13

Emile Haynie - "We Fall"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Debiutancki album Emile'a Hayniego przypomina, że muzyka to nie matematyka i 2+2 nie zawsze równa się 4.

"We Fall" powstał po tym jak producent zakończył roczny związek. Rozstanie było ponoć burzliwe i nie miało nic wspólnego z cywilizowanym, dojrzałym pożegnaniem. Jak mówił, był to emocjonalny rollercoaster, stąd płyta była dla niego swoistą terapią. W zestawie znajdziemy więc smutne, nieraz gorzkie piosenki. Utwory tęskne, ale i bardziej pogodne, jedynie podlane melancholią.

Haynie jednak nie wyraża swych uczuć sam. Wręcz przeciwnie, robi to przede wszystkim głosami innych artystów. Od Briana Wilsona po Father Johna Misty. Tworzy wielobarwny wachlarz piosenek o miłości i rozstaniu, kapitalnie wykorzystując atrybuty swych gości. Lana Del Rey zapewnia więc piosence "Wait For Life" nieco senny, filmowy klimat, "A Kiss Goodbye", w którym wokalne pierwsze skrzypce gra Sampha to rzecz po prostu śliczna i przejmująca, jednocześnie eteryczna i dramatyczna. Zupełnie niesamowitym utworem jest "Who To Blame", który dzięki Randy'emu Newmanowi brzmi jakby bohaterowie "Toy Story" mieli złamane serca. Lykke Li i Romy Madley Croft z The xx, które połączyły siły w "Come Find Me" zabierają z kolei słuchacza w nieco mroczniejsze, czy raczej pochmurne miejsca. Fani zespołu fun. na pewno będą z kolei zachwyceni "Fool Me Too", w którym z typową dla siebie ekspresją śpiewa Nate Ruess.

I tu powrócę do wątku matematyki. Wydawać by się mogło, że Haynie, wzięty producent mający na koncie współpracę z Eminemem czy Bruno Marsem, kiedy zaprasza taką plejadę gwiazd musi stworzyć arcydzieło. Tym bardziej, że radami podczas sesji służyli mu Baz Luhrmann (reżyser "Moulin Rouge!" i "Wielkiego Gatsby'ego"), Danger Mouse (m.in. połowa duetu Gnarls Barkley), a Florence Welch wpadała na pogawędki między zajęciami jogi. Nie, "We Fall", to nie suma tych wszystkich talentów. To nie wielka, porażająca płyta, która zmieni życie wszystkich, którzy przeszli bolesne rozstanie. Debiut Hayniego to po prostu eklektyczny zestaw ładnych/urokliwych/wzruszających piosenek. Rzecz, którą na pewno warto sprawdzić.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!