Recenzja

24-05-2015-03:02:42

Paradise Lost - "The Plague Within"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Nie ufać pierwszemu wrażeniu. Zawsze to sobie powtarzam. Po zetknięciu z jednym numerem z płyty "The Plague Within" było ono bardzo dobre. Potem osłabło. Ale nie na tyle, aby 14. dzieło Anglików jakoś mocno skrytykować.

Press release do albumu Paradise Lost zaczyna cytat z Arystotelesa, który po naszemu mniej więcej leci tak: "Właśnie w najmroczniejszych dla nas czasach, trzeba się skupić na tym, by dostrzec światło". Muzycy pewnie nie przyznają się do tego, choćby pasy z nich darli, ale podejrzewam, że doszli do wniosku, że preferowane przez ponad 15 lat flirtowanie ze zlepkiem gotyckiego metalu, doomu czy atmosferycznego rocka, nie ma sensu i niczego ciekawego nie wniesie. Fakt, płyty z minionej półtorej dekady miały jakiś tam poziom przyzwoitości, ale nie były w stanie na dłużej przy sobie zatrzymać słuchacza. Od lat w metalu trwa trend na powrót do starej szkoły. Paradise Lost bronili się przed nim. Nie obronili się jednak do końca i powinni się z tego cieszyć. Bo choć "The Plague Within" nie wywołuje takich emocji i nie ma takiej magii, jak albumy z czasów najlepszych, to chwilami słucha się tego materiału niemal w ekstazie. Czegoś takiego dawno przy ich wydawnictwie nie czułem.

Chyba wiem, skąd ten flirt z oldschoolem. Greg Mackintosh wspaniale od paru lat cieszy nasze uszy death metalem starej szkoły w Vallenfyre. Nick Holmes zaś nie tak dawno miał w starej szkole zaległy sprawdzian z growlingu, który przeprowadzili mu panowie z Bloodbath. Czemu więc nie przenieść trochę tych doświadczeń do Paradise Lost? Dobry tok myślenia. Aczkolwiek niech nikogo nie zmyli świetny, doomowy "Beneath Broken Earth". Płyta nie jest wędrówką do czasów jedynki i "Gothic", raczej nawiązaniem do "Shades Of God", może trochę "Icon". Greg i Aaron Aedy dosypali troszkę piasku do gitary, ale nie zapomnieli też o krystalicznie czystych, melodyjnych, bosko "jęczących" riffach. Zaś "gary" Adriana Erlandssona brzmią bardzo przekonująco organicznie. Tego naprawdę dobrze się słucha. Nick growluje na pewno nie z taką mocą i pasją, jak ponad 20 lat temu, ale w takim "Punishment Through Time" (kojarzy się z Celtic Frost) albo "Sacrifice The Flame" wypada więcej niż dobrze. Pochwalić należy też producenta, Jaime Gomeza Arellano (m.in. Ghost, Ulver, Cathedral), bo to dzięki niemu spotkanie z tym materiałem niesie ze sobą tyle przyjemności.

Jak wspomniałem, po usłyszeniu "Beneath Broken Earth" zapaliłem się i już uszami wyobraźni słyszałem album w stylu i na poziomie dwójki i trójki Paradise Lost. Nie oszukujmy się, takiej siły rażenia "The Plague Within" nie ma. Jednakże jest to z pewnością najlepsza płyta, jaką Anglicy nagrali w XXI wieku. Najrówniejsza i najlepiej odświeżająca pamięć o tym, jakie delikatesy dostawaliśmy od Paradise Lost prawie ćwierć wieku temu.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!