Recenzja

29-08-2016-21:51:00

Britney Spears - Glory (recenzja)

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Britney Spears właśnie wydała dziewiąty studyjny album, którym udowadnia swoim przeciwnikom, że jej muzyczna kariera wcale się nie skończyła. Wręcz przeciwnie. Album „Glory” jest dowodem na to, że w Britney wciąż siedzi popowa księżniczka.

Britney Spears fot.Sony Music Poland

Po latach fenomenalnej kariery, wielkich sukcesach i ugruntowaniu sobie pozycji na światowym rynku Britney Spears zaliczyła najczarniejszy dół z możliwych. Wychodziła z niego na oczach całego świata, wydając kolejne albumy i próbując dowieść, że nadal stać ją na dobre piosenki i dobre muzyczne show. O ile o to drugie wciąż musi zawalczyć, to dobre piosenki niesie ze sobą płyta zatytułowana „Glory.”

Chyba trochę ku zdumieniu wszystkich, którzy zdążyli już uwierzyć, że Spears na dobre zamknie się w Las Vegas i będzie w każdy weekendowy wieczór odśpiewywała stare przeboje. Tymczasem ona najpierw postawiła na poprawę umiejętności tanecznych, a teraz wydała album, który śmiało można nazwać jedną z jej najlepszych płyt w karierze. Z pewnością jedną z najlepszych w ostatnich latach.

„Glory” to zestaw tanecznych piosenek, takich jak charakterystyczne „Private Party,” „Do You Wanna Come Over?” i „Slumber Party” zmieszanych ze zmysłowymi „Just Luv Me” i „Make Me... .” Pierwszy singiel z płyty okazał się jedną z ciekawszych, odważniejszych piosenek na płycie, która bardzo dobrze pokazała, że tym razem postawiono na wyeksponowany wokal. Muzyka Britney dość jednoznacznie kojarzy się z studyjnymi przeróbkami, efektami nakładanymi na wokal i śpiewaniem z playbacku. Na „Glory” postanowiono na wokal na pierwszym miejscu, co oznacza, że na pierwszym planie słyszymy tę charakterystyczną barwę głosu Britney, a dopiero później elektroniczne, popowe aranżacje.

Najbardziej charakterystyczna piosenka na płycie? Można wybrać kilka, zaczynając od wspomnianego już „Private Show”, w którym ujawnia się mocniejsza, wokalnie rzecz jasna, strona Britney.  Utwór bardzo szybko zapada w pamięć przez lekko skrzeczące akcentowanie tytułowych słów. Jednocześnie jest to leciutko swingowy numer. Na uwagę zasługuje też niepozornie zaczynające się zmysłowa ballada „Just Like Me”, gdzie Britney towarzyszy gitara akustyczna! Kto by się spodziewał, prawda? Gdyby nie te elektroniczne ozdobniki w refrenach, piosenka mogłaby spokojnie wylądować na jednej z pierwszych płyt Taylor Swift. Nie można nie wspomnieć o zamykającej rozszerzoną wersję albumu piosence „Coupure Électrique,” której zmysłowości i intrygującego charakteru dodaje język, w jakim śpiewa Britney. Tak, Britney śpiewa po francusku.

Britney Spears wraca  w naprawdę bardzo dobrym stylu. Z albumem dojrzałym, interesującym muzycznie, momentami zaskakującym, a przy tym przypominającym jej pierwsze muzyczne publikacje. Księżniczce popu udało się wydać płytę, której mogą jej pozazdrościć te koleżanki z branży, które może i lepiej wypadają na żywo, ale nie potrafią wypuścić ciekawego materiału.

autor: Ania/Koncertomania.pl

Podziel się na facebooku! Tweetnij!