Aktualności

11-08-2018-15:00:00

Znane/Nieznane #2: Deep Purple - The House of Blue Light

Fragment okładki albumu

Podziel się na facebooku!

Grupa Deep Purple w trakcie już 50-letniej kariery przeszła przez dziesiątki zmian personalnych. Gdy w 1984 roku, po ponad dekadzie od odejścia wokalisty Iana Gillana i basisty Roger Glovera (a także po nieco krótszej nieobecności gitarzysty Ritchiego Blackmore’a), powołany do życia został ponownie klasyczny skład Deep Purple, w świecie muzycznym zawrzało.

Owocem tego powrotu była jedna z najsłynniejszych płyt w dorobku zespołu, „Perfect Strangers”. Album ten niewątpliwie najlepiej definiuje ten okres działalności zespołu, ale zanim doszło do kolejnych perturbacji w składzie, muzycy nagrali ze sobą jeszcze jeden album – „The House of Blue Light”, który pozostał w cieniu znacznie popularniejszego poprzednika.

Album rzeczywiście został bardzo źle przyjęty w momencie premiery, do tego stopnia, że wielu fanów z miejsca okrzyknęło go najgorszym w dorobku zespołu. Okazało się jednak, że całkiem dobrze zniósł próbę czasu. Część krytyków i fanów przekonywało się do niego stopniowo i doceniło go po latach. Pojawiły się nawet opinie, że „The House of Blue Light” pod wieloma względami przerasta „Perfect Strangers”, chociaż brakuje na nim tak wielkiego przeboju, jak utwór tytułowy z tego drugiego. Co sprawiło, że „The House of Blue Light” wzbudza takie kontrowersje?

Po ogromnym sukcesie „Perfect Strangers”, muzycy nie byli jeszcze gotowi na kolejne kreatywne wyzwanie. Inicjatywa rozpoczęcia rychłych prac nad następcą nie wyszła od nich, ale została im narzucona. Jon Lord w 1989 roku tak opowiadał o tamtym okresie w wywiadzie dla “Modern Keyboard”: „The House of Blue Light” to był dziwny album, trudny do poskładania. „Perfect Strangers” napisało się samo. To były wspaniałe czasy, ponieważ świetnie było znów być razem po tak długiej przerwie. Uśmiechaliśmy się od ucha do ucha. Ruszyliśmy w trasę promującą „Perfect Strangers” i sprzedaliśmy najwięcej biletów zaraz za Bruce’em Springsteenem. Potem management i wytwórnia płytowa powiedzieli: ‘Czas na kolejny album, chłopaki’. 



Praca w studiu nagraniowym szła jednak jak po grudzie. Zespół męczył się tworząc i nagrywając piosenki, brakowało spontaniczności. Do tego powróciły nieporozumienia między Gillanem a Blackmore’em, które wcześniej przyczyniły się do odejścia wokalisty w 1973 roku. Prace nad albumem trwały bardzo długo i były męczące. W pewnym momencie muzycy stwierdzili, że nagrania nie poszły jak trzeba i wiele partii zostało nagranych ponownie. Z tego powodu przesunięciu uległa premiera płyty, pierwotnie planowana na 1986 rok. Album ostatecznie ukazał się 12 stycznia 1987 roku.

Mnóstwo uwagi poświęcono walorom brzmieniowym. Niewątpliwie pomogło to albumowi znieść próbę czasu i dzięki temu nawet dziś jest znacznie bardziej przystępny brzmieniowo, niż wszystkie poprzednie dokonania Deep Purple. Album cechuje mocna produkcja, brzmieniu nie brakuje przestrzeni. Perkusja brzmi masywnie i jest na pierwszym planie, każde uderzenie werbla długo wybrzmiewa i towarzyszy mu pogłos. Deep Purple chcieli nadążyć za współczesnymi trendami i udało się, album brzmiał równie spektakularnie i nowocześnie co ówczesne płyty Bon Jovi. Ale to nie tego oczekiwali fani. Popełniliśmy ogromny błąd starając się sprawić, by nasza muzyka brzmiała współcześnie – stwierdził Jon Lord. Okazało się, że ludzie wcale tego od nas nie chcieli. Oni chcieli, abyśmy robili to, co potrafimy najlepiej. Jesteśmy Deep Purple – gramy głośno, dumnie, czysto i prosto.

Zdaniem Iana Gillana, albumowi brakowało „tego czegoś”. Gdy patrzę teraz na „House of Blue Light” to myślę, że jest kilka dobrych piosenek na tym nagraniu, ale ogólnie czegoś brakuje na albumie – wspominał wokalista po latach w wywiadzie dla „Rockpages”. Nie czuć ducha zespołu, słychać pięciu profesjonalnych muzyków starających się jak mogą, ale przypomina to drużynę piłkarską, nie funkcjonuje prawidłowo. Tak jakby jedenastu słynnych sportowców grało na tym samym boisku, ale nie łączy ich serce czy duch.

Jest w tym z pewnością sporo racji, ale nie oznacza to, że na „The House of Blue Light” brakuje dobrej muzyki. Płytę otwiera solidny rocker „Bad Attitude”, kawałek który Jon Lord uważał za najbardziej udany na płycie i stawiał go w jednym rzędzie z największymi dokonaniami zespołu. Krótkie klawiszowe intro może początkowo sugerować, że będziemy mieli do czynienia z kolejną rozbudowaną formą, z której Deep Purple słynęło. Nic z tych rzeczy. To stuprocentowa rockowa piosenka z przesterowanymi gitarami rytmicznymi na pierwszym planie. Ian Gillan od samego początku pokazuje, że jest w świetnej formie wokalnej. Odśpiewuje wszystkie partie wokalne z wielką zajadłością w głosie, czym przyćmiewa nieco fakt, że same melodie sprawiają wrażenie niezainspirowanych.



Momenty „oddechu”, którym towarzyszy echo nałożone na wokal i subtelne wstawki klawiszowe w tle były czymś, w czym specjalizowało się ówczesne Genesis. Zresztą, w „The Unwitten Law” Gillana możnaby momentami pomylić z Philem Collinsem. Nie brakuje też bardzo wówczas nowoczesnych wstawek w postaci cyfrowych efektów dźwiękowych i stopniowo wplatanego brzmienia sekwencera. Pojawiają się także skromne wtrącenia gitarowe Ritchiego Blackmore’a, ale generalnie pierwsza połowa albumu jest pod tym względem stonowana.

Album podzielono na dwie części, które różnią się od siebie mocno stylistycznie, a łączy je to samo, dopracowane brzmienie. Pierwsza strona płyty winylowej wypełniona była piosenkami, którymi Purple usiłowali się wpasować w mainstreamowy rock w stylu lat 80-tych. Mocno słychać tutaj wpływ Blackmore’a i jego pierwszych prób przeistoczenia Deep Purple w Rainbow. Ogólnie rzecz biorąc odnalezienie się w tej stylistyce wyszło zespołowi całkiem nieźle, chociaż słuchając bardzo piosenkowych refrenów „Call of the Wild” łatwo zrozumieć, za co obrazili się wierni fani zespołu i jego niebanalnych kompozycji z poprzednich albumów. Lecz i takich tutaj nie brakuje, a szczególną uwagę przykuwa niemal ośmiominutowy (w oryginalnej wersji) „Strangeways”, zainspirowany brzmieniami Bliskiego Wschodu. To klasyczne Deep Purple, kreatywnie eksperymentujące z stylistyką, brzmieniem, aranżacją i nie stroniące od długich form instrumentalnych i wymyślnych solówek. Łatwo sobie jednak wyobrazić, że wielu słuchaczy, zrażonych przyjazną radiu pierwszą połową nagrania, nigdy do tej drugiej, ciekawszej połowy nie dotarło.

Jeśli słuchać kompozycji zawartych na albumie po kolei, „The Spanish Archer” jako pierwszy zwraca uwagę nietypowym otwarciem. Dotychczasowe utwory natychmiast lub po zaledwie kilku sekundach przeobrażały się w swoją standardową piosenkową formę, tymczasem „Hiszpański Łucznik” niesie zapowiedź czegoś niebanalnego. I natychmiast dotrzymuje obietnicy, rękoma Iana Paice’a, który serwuje galopujący rytm, stający się osią wymyślnej aranżacji i porywających melodii wokalnych, które natychmiast zapadają w pamięć.



Nie należy zapomnieć także o żartobliwym utworze „Mitzi Dupree”, co do którego umieszczenia na płycie nie wszyscy członkowie zespołu byli zgodni, z uwagi na nieco kontrowersyjny tekst napisany przez Gillana. A materiału było dużo i trzeba było coś usunąć, żeby zmieścić się na jednej płycie winylowej. Ostatecznie urocza „Mitzi” została, za to podjęto decyzję skrócenia pozostałych utworów, na czym dodatkowo ucierpiały długie partie instrumentalne, najbardziej we wspomnianym „Strangeways”, które z niemal ośmiu minut okrojono do niecałych sześciu.

Album zamyka mocny akcent w postaci „Dead or Alive”, utwór mimo swojej prostej formy, nawiązującej bardziej do pierwszej strony winylu, pod wieloma względami znacznie ciekawszy i bardziej organiczny od nich. Ale to też tutaj najbardziej słychać wpływ Blackmore’a, a sama kompozycja bez problemu uszłaby za utwór z repertuaru Rainbow.

„The House of Blue Light” łatwo skreślić ze względu na mocno zszarganą reputację, nieprzychylne wypowiedzi samych członków zespołu i nieco nużącą piosenkowość pierwszej połowy. Ale gdy przebrnie się przez nią, na odkrycie czeka całkiem bogaty świat wymyślnych kompozycji i bardzo dobrych momentów, które brzmią jak klasyczne Deep Purple. Poza tym to przedostatnia płyta, na której słychać razem Gillana i Blackmore’a i ostatnia stworzona od podstaw z udziałem obu panów.

Tracklista:
1. „Bad Attitude”
2. „The Unwritten Law”
3. „Call of the Wild”
4. „Mad Dog”
5. „Black and White”
6. „Hard Lovin’ Woman”
7. „The Spanish Archer”
8. „Strangeways”
9. „Mitzi Dupree”
10. „Dead or Alive”

źródło: Tymoteusz Kociński dla Koncertomania.pl
11-08-2018-15:00:00

Podziel się na facebooku!