Aktualności

06-03-2019-21:30:00

33 lata... Metallica – „Master of Puppets”

Fragment okładki omawianej płyty

Podziel się na facebooku!

Chociaż Metallice największy sukces komercyjny przyniósł tzw. „Czarny Album” z 1991 roku, większość zarówno fanów, jak i krytyków muzycznych pozostaje do dziś zgodna: to „Master of Puppets” pozostaje albumem, który definiuje Metallikę. Był przełomowy nie tylko dla samego zespołu, ale także dla rozwoju metalu jako gatunku muzycznego. Metallica wyznaczyła nowy standard, pokazując całemu światu, że ostrzejsza odmiana rocka może nieść ze sobą coś więcej, niż ścianę dźwięku: muzyczne wyrafinowanie i merytoryczną głębię.

Historia powstawania albumu zaczyna się w połowie 1985 roku. W drugiej połowie marca zespół zakończył trasę promującą poprzedni album, wydany w 1984 roku „Ride the Lightning”. Ale długie wakacje absolutnie nie wchodziły w grę dla młodej, wciąż głodnej przygód, nieopierzonej jeszcze Metalliki. Proces komponowania utworów rozpoczął się w maju. James Hetfield (gitara rytmiczna, wokal) i Lars Ulrich (perkusja) spotykali się w garażu w El Cerrito w Kalifornii, przeglądając taśmy z pomysłami na riffy i sklejając te, które do siebie pasowały, dając początki strukturom piosenek. Szkielety utworów w formie dem powstawały od wczesnego czerwca do późnego sierpnia. Dopiero na końcu muzycy myśleli nad warstwą liryczną: tematem utworu i tekstami, które pisał James, czasem w niemal ostatniej chwili przed nagraniami.

Piosenki przechodziły liczne metamorfozy na etapie pisania i aranżowania. „Welcome Home (Sanitarium)” jeszcze na finalnym demie miało niemal zupełnie inny tekst, niż w wersji końcowej. Utwór zamykała wówczas długa i złożona instrumentalna koda. Zespół uznał, że jest tak dobra, że może stać się punktem centralnym osobnego, instrumentalnego utworu – i tak narodził się „Orion”. Z kolei długi i frenetyczny „Disposable Heroes” we wczesnej wersji był jeszcze bardziej ekstremalny, jego częścią był bowiem cały instrumentalny segment z solówką, który ostatecznie z utworu zupełnie usunięto i umieszczono w „Damage Inc.”

Pod koniec sierpnia, wersje demo większości utworów były gotowe, a zespół czuł się dobrze przygotowany, by wejść do studia. Po dobrych doświadczeniach przy „Ride the Lightning”, Metallica zdecydowała się ponownie nagrywać w rodzinnym kraju Larsa, Danii. Nagrań dokonano w Sweet Silence Studios w Kopenhadze, a obowiązki producenta przejął ponownie Flemming Rasmussen. Zespół po raz pierwszy nie musiał martwić się o stronę finansową przedsięwzięcia, gdyż „Ride the Lightning” zwróciło uwagę przedstawicieli Elektry, w związku z czym na okoliczność powstania „Master of Puppets”, Metallica podpisała swój pierwszy kontrakt płytowy z dużą wytwórnią. Ostatnie dwa utwory, „The Thing That Should Not Be” i „Orion” powstały więc już po przybyciu do Kopenhagi. Nagrania trwały od 1 września do 27 grudnia 1985 roku.

Muzycy wykorzystali czas, jaki mieli w studiu niemal w całości na nagrania, poprawki i eksperymenty brzmieniowe. Komfort nie martwienia się o kwestie budżetowe wspominał Kirk w wywiadzie dla „Rolling Stone” w 2012 roku: Po raz pierwszy mogliśmy pracować nad dźwiękiem gitar przez kilka dni – naprawdę eksperymentować z różnymi brzmieniami i nakładkami. Muzycy „bawili się” w studiu tak długo, że zabrakło czasu na miksowanie materiału. Ślady zostały więc wysłane do Michaela Waganera w styczniu 1986 roku, by ten dokończył miksowanie albumu w Stanach Zjednoczonych.

„Master of Puppets” ujrzał światło dzienne 3 marca 1986 roku. Album zwrócił uwagę krytyków spoza kręgów metalu, od których otrzymał pochwały. Jednak dla zespołu nie oznaczało to spoczęcia na laurach. Na sukces albumu pracowali tak samo ciężko po jego premierze, jak i przed. Wydawnictwa nie pilotował żaden singiel, nie nakręcono teledysku. Zespół postanowił zjednywać sobie zwolenników osobiście – intensywnym koncertowaniem, co zawsze stanowiło ich największy atut. Wyruszyli w pięciomiesięczną trasę z Ozzy Osbournem i wytrwale „konwertowali” fanów Black Sabbath w fanów Metalliki. Była to dla nich pierwsza okazja do grania w dużych arenach. Wówczas w mniejszych miastach ludzie nawet jeszcze nie słyszeli o Metallice. Przychodzili posłuchać Ozziego, ale po niecałej godzinie doświadczania Metalliki na żywo w roli supportu, doznawali metamorfozy. Zespół zjednywał sobie fanów w zawrotnym tempie. „Master of Puppets” zyskiwał na popularności dzięki magii poczty pantoflowej. Powoli wdrapywał się na listę Billboard 200 i dotarł do 29 miejsca, pozostając na niej w sumie przez 72 tygodnie i zarobił dla zespołu pierwsze w ich karierze złoto. W ciągu pierwszego roku sprzedało się ponad 500 tysięcy kopii albumu, w zasadzie bez jakiegokolwiek wsparcia radia i telewizji muzycznych.

Chociaż album uważany jest za przełomowy i rewolucyjny, dla Metalliki stanowił wówczas najbardziej naturalny, kolejny krok rozwoju. Wtedy po prostu robiliśmy nowy album - wspominał Kirk. Nie mieliśmy pojęcia, że będzie miał tak wielki wpływ na wszystko. „Master of Puppets” to naturalne rozwinięcie tego, co zespół rozpoczął na „Ride the Lightning”. Struktura samego albumu, styl poszczególnych utworów i ich kolejność nawiązują bezpośrednio do poprzedniego albumu. Na „Ride the Lightning” Metallica wytyczyła szlak, którym podążyła zarówno na „Master of Puppets”, jak i wydanym dwa lata później „...And Justice for All”. O ile jednak ten ostatni uznano za przekombinowanie tej formuły, tak „Master of Puppets” stanowi jej najdoskonalszą formę. To album dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, do dziś najlepiej definiujący to, co jest istotą Metalliki - zarówno w warstwie muzycznej, jak i lirycznej.

Metallica, dotychczas (zwłaszcza po debiutanckim „Kill’em All”) kojarzona głównie z szybkością i surową wściekłością, ożeniła w idealnych proporcjach wspomniane cechy z ciężarem, melodyjnością, wyrafinowaniem, dbałością o szczegóły, a nawet przebojowością. Kompozycje imponują rozmachem i jakością, ani przez chwilę nie gubiąc uwagi słuchacza nudnym „wypełniaczem” czy niepotrzebnym riffem. To wirtuozerska jazda bez trzymanki, pozbawiona zbędnych popisów, przepełniona doskonale wkomponowanymi zmianami tempa, zaskakującymi podziałami rytmicznymi, urzekającymi i niebanalnymi melodiami i gwałtownymi zmianami nastroju, które zamiast podważać spójność materiału, nadają mu charakteru i dramaturgii.

Zarówno w muzyce, jak i w towarzyszących jej tekstach Metallice udało się bezbłędnie ująć uczucie zatrważającej bezsilności jednostki wobec opresyjnej siły przytłaczającej władzą. Ową siłą może być nałóg, przywódca wojskowy, szpital psychiatryczny, mitologiczne monstrum wprost z koszmarów, a nawet wymykający się spod kontroli ludzki umysł. Przez teksty utworów przewijają się więc takie tematy jak zabijające powoli uzależnienie od narkotyków, konsekwencje przemocy fizycznej i jej wpływ na ludzki umysł, fanatyzm religijny, ubezwłasnowolnienie w placówce zdrowia psychicznego czy posługiwanie się młodymi ludźmi jako mięsem armatnim w walce o wpływy polityczne. Desperacka bezradność wobec wszechmocnego manipulatora to uczucie, z którym boryka się w swoim życiu na wielu płaszczyznach większość ludzi. Uniwersalność przekazu i podatność tekstów na różnorodne interpretacje przemówiła do słuchaczy. Robimy rzeczy, który wiele innych zespołów heavy metalowych nigdy by nie dotknęło – zauważył Lars w wywiadzie dla magazynu „Spin” w 1986 roku. W czasie ostatniego roku staraliśmy się pisać o rzeczywistości, która nas otacza. [Nasi odbiorcy] obawiają się tych samych rzeczy, co my.

Melodyjne, rozpoczynające się od gitar akustycznych intro do „Battery”, może wywoływać złudną impresję, iż album będzie rozkręcał się powoli. Nic z tych rzeczy, po niepozornych pierwszych 60 sekundach rozpętuje się istne szaleństwo. Metallica z zawrotną prędkością okłada pięściami uszy słuchacza, a muzyka doskonale koresponduje z tematem utworu. Hetfield wchodzi w umysł psychopaty, który nagle wpada w szał zabijania. Spokojny początek to doskonała ilustracja swoistej ciszy przed burzą – momentu pozornego spokoju, który odczuwa ciemiężca przed utratą wszelkiej kontroli nad swoim brutalnym zachowaniem.

Jeśli trzeba by zamknąć kwintesencję Metalliki w jednym utworze, należałoby wskazać na kompozycję tytułową. To najbardziej doskonałe dzieło zespołu zamknięte w formie jednej piosenki. Grupa wspięła się tu na kompozytorskie i aranżacyjne wyżyny. Utwór otwiera najbardziej rozpoznawalny riff w historii metalu, ale nie należy zapominać o zwrotkach w połamanym metrum, którego nie da się zapisać na pięciolinii. Mostki dynamicznie i zwinnie łączą zwrotki z refrenami. Zmyślnie zastosowane pauzy, stworzone wręcz po to, by publiczność mogła przez co najmniej kolejne 33 lata wykrzykiwać na koncertach w odpowiednim momencie „Master! Master!”. Przede wszystkim jednak absurdalnie wręcz dobra, z miejsca ujmująca, melodyjna część instrumentalna. Jej geniusz muzyczny polega nie na doskonałości samej melodii, ale na zaskakującym współgraniu dwóch nachodzących na siebie partii, z których każda jest zupełnie w innym metrum. Środkowa część przechodzi wiele zmian i stopniowo narasta, by następnie eksplodować jedną z najlepszych solówek, jakie wyszły spod ręki Kirka Hammetta, a następnie zmyślnie wrócić do trzeciej zwrotki.

„The Thing That Should Not Be” to ciężki, walcowaty utwór o iście „sabbathowym” namaszczeniu, w którym James eksploruje twórczość H.P. Lovecrafta. „Leper Messiah” to druga i ostatnia na albumie piosenka utrzymana (przynajmniej do połowy) w średnim tempie, punktująca zakłamanie popularnych w latach 80-tych telewizyjnych kaznodziejów, wyciągających od naiwnych widzów pieniądze w zamian za obietnicę zbawienia.

Inspiracja powieścią „Lot nad kukułczym gniazdem” stoi za tekstem do „Welcome Home (Sanitarium)”. Bezprawnie zamknięty w zakładzie psychiatrycznym narrator zaczyna podważać własną poczytalność. Opowieść tę opatrzono muzyką o znamionach mrocznej ballady – formatu, który Metallica zapoczątkowała na poprzednim albumie utworem „Fade to Black”, a potem rozwinęła na kolejnym albumie w słynnym „One”.

„Disposable Heroes” to kolejna, po utworze tytułowym, ponad ośmiominutowa jazda bez trzymanki, z tą różnicą, że pozbawiona jest melodyjnego interludium rozładowującego napięcie. Tutaj Metallica nie zwalnia tempa ani na chwilę, żonglując podziałami rytmicznymi i intensywnymi riffami, wzbogacając całość jedną z najdłuższych i najbardziej złożonych sekcji instrumentalnych, w których wymyślna solówka przeplata się z gitarowymi harmoniami. W zakresie tekstowym, Hetfield prowadzi dwustronną narrację, będąca dialogiem między zdesperowanym, wysłanym na pewną śmierć młodym żołnierzem, a cynicznym, obojętnym wobec masowego mordu przywódcą/politykiem, mającym na rękach krew niezliczonych poległych w wojnie żołnierzy.

„Orion” to obowiązkowy wówczas dla Metalliki na każdym albumie utwór instrumentalny, w którym tradycyjnie na pierwszy plan wysuwa się bas zmarłego tragicznie kilka miesięcy po premierze albumu Cliffa Burtona. Utwór kipi od wyjątkowej atmosfery, niepowtarzalnego połączenia inspiracji muzyką klasyczną i bluesem, przepięknych melodii i niebywałego wyczucia harmonii. Zasługi za taki a nie inny kształt „Oriona” od zawsze przypisuje się Cliffowi, a wisienką na torcie jest krótkie, doskonałe solo na basie, wieńczące jego spokojniejszą, melodyjną część. Kiedy Cliff nas opuścił, to była ogromna strata – wspominał Kirk w rozmowie z „Guitar World” w 2006 roku. Nie tylko przyjaciela, ale także bardzo, bardzo mocnego muzycznego partnera. Wywarł na nas ogromny wpływ nie tylko jako basista, ale jako muzyk. Nauczył mnie roli kontrapunktu. Cliff był jego mistrzem – wzięło się to z jego inspiracji klasyką. Miał także bardzo dobre poczucie melodii.

„Damage Inc.” to utwór, spinający cały album klamrą. Stylistycznie nawiązuje do „Battery” – to obłędnie szybki, thrashowy cios w twarz, w którym po raz kolejny Metallica gra z największą możliwą intensywnością i wściekłością. Do otwierającej kompozycji nawiązuje także tekstowo – tym razem jednak przedstawia fizycznego oprawcę w formie zorganizowanej grupy lub nawet instytucji.

Spójność kolejnych utworów miała dla nas idealny sens – oceniał po 20 latach od premiery albumu Kirk. To było tak, jakby album sam się stworzył. Od samego początku, kiedy zaczęliśmy pisać utwory, aż do samego końca, naprawdę świetne pomysły przychodziły do nas w nieprzerwanym przypływie. To była niemal magia, ponieważ wydawało się, że wszystko, co zagraliśmy, wypadło dobrze, każda nuta zagrana była dokładnie w odpowiednim miejscu i całość nie mogła wypaść lepiej.

Kultową już dzisiaj okładkę wymyślili Metallica i Peter Mensch, jeden z managerów zespołu. Wymowny obraz przedstawiający niekończące się pole białych krzyży i splecione z nimi siecią wielkie dłonie na tle krwistoczerwonego nieba namalował artysta Don Brautigam. Lars tłumaczył, że grafika doskonale podsumowała całą merytoryczną stronę albumu – ludzi podświadomie zmanipulowanych i doprowadzonych do ostateczności.

Album „Master of Puppets” po dziś dzień stanowi integralną część koncertowego repertuaru Metalliki. Żaden koncert nie może się obejść bez tytułowego utworu, a pozostałe są grywane częściej lub rzadziej do dziś. „Battery” często pełni funkcję otwieracza, zamykacza głównego setu, bądź ożywia publikę w segmencie bisowym. „Sanitarium” jest grywane regularnie w slocie balladowym, na ogół na przemian z „Fade to Black”. Pozostałe utwory wykonywane są rzadziej i pojawiają się w rotacji z innymi, budząc uczucie antycypacji wśród fanów regularnie goszczących na koncertach Metalliki.

Dwudziesta rocznica ukazania się albumu została uczczona pierwszym w historii wykonaniem albumu na żywo w całości. Stało się to na trasie „Escape from the Studio” w 2006 roku, kiedy zespół zrobił sobie wakacyjną przerwę od pracy nad albumem „Death Magnetic”. Wówczas po raz pierwszy został wykonany w całości instrumentalny utwór „Orion”.

„Master of Puppets” intryguje i inspiruje muzyków nieprzerwanie od dnia premiery. Dowodem na to niezliczone covery tak pojedynczych utworów, jak i całe „tribute albumy” wydane na przestrzeni lat. Nie zapominają o nim krytycy, przygotowując rozmaite listy i zestawienia. Nie zabrakło dla „Master of Puppets” miejsca na wielu prestiżowych listach „najlepszych albumów wszech czasów”, np. 167 miejsce na liście „500 Najlepszych Albumów Wszech Czasów” wg Rolling Stone i 2 miejsce na liście „100 Najlepszych Metalowych Albumów Wszech Czasów”. Album został włączony przez amerykańskie Library of Congress do prestiżowego National Recording Registry w 2015 roku, stając się pierwszym metalowym albumem, któremu się to udało. W uzasadnieniu napisano, że album jest kulturowo, historycznie i estetycznie ważny.

Krytycy nadal regularnie wracają do „Master of Puppets”, podkreślając jego niesłabnące znaczenie dla świata muzyki. W 2007 roku Eamonn Stack z BBC tak ocenił wartość albumu: To, co robiła Metallica na tym etapie swojej kariery, to nawet nie były piosenki. Oni opowiadali historie; każdy utwór jest wydarzeniem, przypowieścią o niemal biblijnych proporcjach, które możesz ignorować na własne ryzyko. Z kolei w 2011 roku, z okazji 25-lecia, David Hayter w magazynie „Guitar Planet” konstatował: Łącząc jakość z popularnością, skalę z intensywnością i znaczenie z wpływem, „Master of Puppets” wyznacza standardy, według których oceniane są wszystkie nowe metalowe albumy. Metallica stworzyła ponadczasowe dzieło, które nie zestarzało się ani trochę, zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Dzieło, które stanowiło dla nich kamień milowy w długiej drodze na szczyt. W momencie premiery „Master of Puppets”, Metallica nadal była niszowym, ignorowanym przez „elity” zespołem. Ale już kilka lat po jego premierze, wypełnione po brzegi stadiony skandować miały „Master! Master!”.

Tracklista:

1. „Battery”
2. „Master of Puppets”
3. „The Thing That Should Not Be”
4. „Welcome Home (Sanitarium)”
5. „Disposable Heroes”
6. „Leper Messiah”
7. „Orion”
8. „Damage Inc.”

źródło: Tymoteusz Kociński / Koncertomania.pl
06-03-2019-21:30:00

Podziel się na facebooku!

TAGI: metallica