Aktualności

16-03-2019-18:00:00

20 lat... Madrugada – „Industrial Silence”

Podziel się na facebooku!

Ciężko wyobrazić sobie, przy pierwszym kontakcie z nazwą „Madrugada”, co też się pod nią kryje. Zwłaszcza, kiedy okaże się, że tym hiszpańskim słowem tytułuje się norweski zespół, grający muzykę na wskroś klasycznie amerykańską. A jednak, przy głębszym zapoznaniu się z twórczością Skandynawów okazuje się, że wszystko ma tu zadziwiający sens. Nawet dziwnie brzmiąca nazwa zespołu pasuje do niego idealnie.

Historia powstania Madrugady sięga jeszcze roku 1993. To wtedy, w niewielkiej norweskiej miejscowości, zaczęli razem grać basista Frode Jacobsen, perkusista Jon Lauvland Pettersen i gitarzysta Marius Johansen. Próby nowopowstałego zespołu odbywały się w niewielkim magazynie na wyspie Børøya. Mimo mizernych rezultatów owych prób, brzmienie zespołu urzekło wokalistę Siverta Høyema na tyle, że ten porzucił dla nowych kolegów cover band, w którym grał.

Byli inni. Po pierwsze, nie grali coverów – wspominał Sivert w rozmowie z dziennikarzem Pierrem Perronem w 2010 roku. Zdawali się inspirować głównie brytyjskimi grupami takimi jak Joy Division i The Stone Roses, oraz amerykańskimi, jak Pixies. Widać było, że chodziło im o coś innego. (...) Wydawali się być znacznie bardziej skoncentrowani i ambitni niż cała reszta. Nie byli sprawnymi muzykami, ale mieli tę energię. To było bardzo inspirujące.

W 1995 roku do zespołu dołączył gitarzysta, Robert Burås. Muzycy poznali się już wcześniej, ale Robert musiał odbyć roczną służbę wojskową. Po powrocie, spotkał się z Frode, któremu wyznał, że chciałby grać z zespołem. Jacobsen zgodził się w ciemno w imieniu kolegów.

Wkrótce zespół przeniósł się do Oslo, by pracować nad muzyką i karierą na poważnie. Johansen szybko odpadł z powodu kłopotów zdrowotnych, ale Burås zjawił się na miejscu w odpowiednim czasie. Koledzy wynajęli wspólne mieszkanie, w którym wydzielili specjalną przestrzeń, w której mogli grać. Chociaż nie brakowało im zapału i wiary w siebie, przez pierwszych kilka lat nie udawało im się wzbudzić zainteresowania swoją muzyką. Ludzie mówili, że rock umarł – wspominał trudne początki Sivert. Dominowała muzyka klubowa i DJ-e. Cały ten pomysł na czteroosobowy zespół rockowy wydawał się bardzo staroświecki. To tylko umocniło nas jako grupę.

Zdaniem Jacobsena, muzycy naprawdę zaczęli się docierać i dobrze rozumieć dopiero w okolicach 1997 roku. Wytrwale pisali kolejne piosenki i grali gdzie tylko się dało, co w 1998 nareszcie przyniosło upragniony przełom. Norweski oddział Virgin Music zaproponował zespołowi od razu sześciopłytowy kontrakt. Brakowało im już tylko porządnej nazwy, bo te robocze – jak Abbey’s Adoption czy Six Generations – nie nadawały się na okładkę debiutanckiej płyty.

Na pomysł na nazwę Madrugada wpadł przyjaciel Jacobsena, poeta Øystein Wingaard Wolf. Zapytałem Wolfa czy miał jakieś pomysły na nazwę zespołu, a on powiedział, że jednym z jego ulubionych słów jest Madrugada, co po hiszpańsku znaczy godzinę przed wschodem słońca – opowiadał Frode. Naprawdę spodobało mi się znaczenie tego słowa i fakt, że nie było w żaden sposób powiązane z klasycznymi zespołami rockowymi. Sivert zauważył, że brzmienie i znaczenie słowa mogą wywołać u odbiorcy pewnego rodzaju dysonans poznawczy. Brzmiało to szorstko, jak coś po meksykańsku – wyjaśniał. Ale atmosferyczny, mistyczny aspekt słowa pomógł i ludzie zaczęli łapać, o co chodzi.

Zespół był dobrze przygotowany przed wejściem do studia. Wydane w latach 1998 i 1999 EP-ki zawierały zaledwie wycinek tego, nad czym pracowała przez te wszystkie lata Madrugada. Cała nasza czwórka była bardzo kreatywna – wspominał Frode. Mieliśmy około 40 piosenek, z których mogliśmy wybierać, gdy zaczynaliśmy nagrania. Nie wypuszczaliśmy niczego, dopóki nie byliśmy z tego zadowoleni.

Nagrania debiutanckiego albumu odbyły się w miejscowości Halden niedaleko Oslo, w studiu Athletic Sound należącym do Kai Andersena. Zespół spędził w nim trzy miesiące. W sesjach wzięli także udział gościnni muzycy. Amerykanin Bob Egan, były członek zespołów Wilco i Freakwater, przebywał wówczas w Norwegii, co umożliwiło mu pojawienie się w studiu, by nagrać elektryczną gitarę stalową na kilku utworach. Przez moment nawet rozważano możliwość włączenia Boba do grupy na stałe. Z kolei lokalny muzyk Jon Terje Rovedal zagrał trudniejsze partie klawiszowe na organach Hammonda i elektrycznym pianinie Fender Rhodes.

Kai Anderson preferował tradycyjne godziny pracy, z kolei zespół wolał nagrywać po nocach. W efekcie Kai doczekał się jedynie tytułu co-producenta. Właściwą produkcją zajęli się muzycy osobiście, ale potrzebowali jeszcze kogoś, kto później zmiksuje materiał. Robertowi polecono Johna Agnello, który pracował wcześniej m.in. z Patti Smith, Mickiem Jagger czy Bobem Dylanem. Agnello zaprosił zespół do swojego studia w New Jersey na kilka powtórnych nagrywek, gdzie również zmiksował „Industrial Silence”. Znajomość ta zaowocowała współpracą także przy drugim, a później ostatnim studyjnym albumie Madrugady, wydanym w 2008 roku „Madrugada”.

„Industrial Silence” ukazał się we 30 sierpnia 1999 roku i z miejsca podbił norweskie listy przebojów. Album przez rok utrzymywał się w czołówce najlepiej sprzedających się płyt w Norwegii. Gościł na liście nie tylko w okresie premiery w latach 1999-2001, ale także w latach 2005 i 2010. Nie sądziliśmy, że czeka na nas tak duża popularność – wspominał zaskoczenie sukcesem Jacobsen. Sprzedaliśmy 10 tysięcy kopii EP-ki „New Depression” i koncertowaliśmy w całej Norwegii, ale numer jeden był dla nas niespodzianką.

Album świetnie przyjął się także w pozostałej części Europy, szczególnie w Niemczech, Belgii, Francji, Grecji i Holandii. Taki międzynarodowy sukces był wówczas ogromną rzadkością dla norweskich artystów. W trakcie promocyjnej trasy koncertowej, muzykom zapadło w pamięci szczególnie ciepłe przyjęcie w berlińskim klubie muzycznym Knaack. Ludzie nie przychodzi tam imprezować, co było dla nas zaskoczeniem po hałaśliwych norweskich fanach – wychwalał niemiecką publiczność Pettersenktóry był tak zauroczony miejscową atmosferą, że po pewnym czasie przeprowadził się do Berlina. Oni naprawdę słuchali tych spokojnych piosenek.

Sukcesowi komercyjnego towarzyszył zachwyt krytyków. „Industrial Silence” jest zadziwiająco mocnym i równym albumem jak na debiut – ocenił Anders Kassen w recenzji dla serwisu „AllMusic”. Madrugada, chociaż jej single i EP-ki odnosiły sukcesy na norweskich listach przebojów, nie jest typowym zespołem robiącym przeboje. Ich siła nie tkwi we wpadających w ucho trzyminutowych popowych piosenkach; to epickie, melancholijne ballady, takie jak „Electric” czy „Shine”, oraz intensywne rockowe kawałki, jak „Higher”, sprawiają, że Madrugada się wyróżnia.

Żałuję, że nie potrafiliśmy w pełni docenić tego, jak wyjątkowi byliśmy, gdy nie staraliśmy się być na siłę zespołem rockowym – oceniał po 10 latach Sivert. Najwspanialsze momenty tego albumu to nie te, w których gramy mocny rock and roll, ale te bardziej subtelne.

Słowo „subtelny” bardzo trafnie oddaje to, co w „Industrial Silence” stanowi największą wartość. Niemal połowę tego albumu stanowią romantyczne ballady, co na papierze wydaje się pretensjonalne i tandetne. Ale jeśli ktoś wie, jak pisać melancholijne utwory i nie brzmieć banalnie, jest to Madrugada. Niemal połowę utworów na „Industrial Silence” można nazwać balladami, i chociaż są zadziwiająco spójne stylistycznie, nie sposób ich ze sobą pomylić już po pierwszym przesłuchaniu. „Vocal”, „Shine”, „This Old House”, „Electric” i „Quite Emotional” - każda z nich to perełka, urzekająca niepowtarzalną aurą. Wiele zespołów zabiłoby, żeby mieć chociaż jeden utwór o takiej jakości na swojej płycie.

„Electric” był jedną z dwóch najwcześniejszych piosenek, jakie powstały (drugą było „Salt”). To była pierwsza naprawdę dobra piosenka, którą napisaliśmy – wspominał ze sceny Sivert podczas koncertu w Berlinie w 2019 roku. Wyłączyliśmy wszystkie światła w naszej sali prób i patrzyliśmy na światła miasta poniżej. Czuliśmy, jakbyśmy byli najlepszym zespołem na świecie. To uczucie wyjątkowości magicznie przekłada się na słuchacza, gdy obcuje z muzyką Madrugady.

Zdaniem Jacobsena, utworem definiującym album jest „Strange Colour Blue”. Zadręczałem ludzi atmosferą „Strange Colour Blue”, piosenki którą chciałem stworzyć zainspirowany albumem „Nebraska” Bruce’a Springsteena - tłumaczył. Zajęło nam prawie rok, żeby ją dopracować, ale to był przełom. To było świeże, a jednocześnie nadal miało ten klasyczny posmak, silną atmosferę i mistyczny nastrój. Czułem, że wreszcie znaleźliśmy nasz sposób tworzenia muzyki. Razem z utworami „Belladonna” i „Vocal”, „Strange Colour Blue” stał się wzorcem naszego komponowania i trzonem pierwszego albumu.

Sivert nie zaprzecza istotnej roli, jaką odegrał ten utwór: Cały pomysł na zespół jest zawarty w tej piosence. Ma atmosferę kina drogi. Filmowy aspekt naszej muzyki był ważny. Myśleliśmy i rozmawialiśmy o muzyce w sposób wzrokowy. Słowa „Industrial Silence”, które stały się tytułem albumu, pochodzą ze „Strange Colour Blue”. Piosenka reprezentuje nastrój całego albumu.

 „Industrial Silence” to jeden z najbardziej wyrazistych debiutów w historii rocka. Muzycy byli wówczas jeszcze młodzi, ale po kilku latach wspólnego grania już na tym etapie dobrze wiedzieli, jak chcą brzmieć i co chcą osiągnąć. Szczególny styl i nastrój ich muzyki ani trochę się nie zestarzał i nawet 20 lat po debiucie nie pojawił się żaden inny zespół, który grałby z taką klasą w takim stylu. Tym bardziej warto wybrać się na zbliżający się wielkimi krokami koncert w Polsce. Już 20 marca Madrugada zagra w warszawskim klubie Niebo, w ramach pierwszej od 2008 roku trasy koncertowej zorganizowanej z okazji okrągłej rocznicy „Industrial Silence”.

Tracklista:

1. „Vocal”

2. „Beautyproof”

3. „Shine”

4. „Higher”

5. „Sirens”

6. „Strange Color Blue”

7. „This Old House”

8. „Electric”

9. „Salt”

10. „Belladonna”

11. „Norwegian Hammerworks Corp.”

12. „Quite Emotional”

13. „Terraplane”

źródło: Tymoteusz Kociński / Koncertomania.pl
16-03-2019-18:00:00

Podziel się na facebooku!

TAGI: madrugada