Aktualności

25-06-2019-09:00:00

Historia jednej piosenki... Happysad – „Zanim pójdę”

Okładka albumu, na którym znalazła się omawiana piosenka

Podziel się na facebooku!

W 2004 roku młody, polski zespół rockowy happysad oczarował świat muzyczny debiutancką płytą „Wszystko jedno”. Duża w tym zasługa przebojowego singla „Zanim pójdę”, urzekającego bezpretensjonalną lekkością, z jaką porusza trudny temat miłości.

Historia powstania utworu sięga końcówki 2001 roku, kiedy to wokalista i gitarzysta późniejszego happysadu, Kuba Kawalec, studiował w Krakowie. Wracając z dorywczej pracy nucił sobie pomysły melodii i słów, które następnie po powrocie do domu, przy akompaniamencie gitary układał w szkice piosenek. Młody, niespełniony muzyk nie zdawał sobie wówczas sprawy, że jeden z pomysłów przeobrazi się w jeden z największych przebojów polskiej muzyki rockowej.

Kubę odwiedzał kolega Łukasz Cegliński, który w przyszłości miał zostać gitarzystą zespołu happysad. Kawalec przedstawiał mu swoje pomysły. Początkowo krępował się śpiewać teksty po polsku, więc bełkotał niezrozumiałe wyrazy które brzmiały jakby były w języku obcym. Gdy wreszcie nabrał odwagi, by zaprezentować także próbkę swoich zdolności literackich i zaśpiewać po polsku, koledze jeszcze bardziej spodobały się jego pomysły. Wyjątkowo wpadło mu w ucho „Zanim pójdę”, które urzekło go żywiołową, rytmiczną zwrotką i refrenem nawiązującym do stylu reggae. Brzmiało to jak materiał na potencjalny przebój, chociaż wcale nie powstało z takim zamierzeniem, ponieważ przyjaciele mieli luźne podejście do pisania piosenek. Były to wszak nonszalanckie czasy studenckie przyszłych gwiazd polskiego rocka.

Beztroski okres studencki i towarzyszące mu muzyczne eksperymenty koledzy chcieli podsumować stosowną pamiątką w postaci studyjnych nagrań wybranych utworów. Ponieważ nie stać ich było na wynajęcie studia, musieli na ten cel zapożyczyć się u rodziców. Wiosną 2002 roku happysad nagrał swoje pierwsze demo, z przeznaczeniem do dystrybucji głównie w kręgu znajomych. Wśród pięciu nagranych utworów znalazło się także „Zanim pójdę”.

Inspiracją do napisania tekstu piosenki były zarówno obserwacje jak i własne doświadczenia miłosne Kawalca z okresu studiów. Obserwacje dotyczyły pary sąsiadów Ernesta i Magdy, których młodzieńczy, burzliwy związek obfitował w dramatyczne chwile. Karczemne awantury próbowano równoważyć wzajemnym obsypywaniem się materialnymi przedmiotami, wśród których dominowały pluszowe maskotki i bukiety kwiatów. Sytuacja ta stała się bezpośrednim pretekstem do napisania pierwszych słów refrenu: „Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty”. U samego Kuby zaś kończył się wówczas wieloletni związek, nie należy więc dziwić się skłonnościom autora do gorzkich przemyśleń na temat meandrów miłości.

Wersja demo, zatytułowana po prostu „Miłość”, nie różniła się drastycznie od tej znanej ostatecznie z albumu. Zaskakuje przede wszystkim zupełnie inne intro, które zaczyna się samą perkusją, do której po chwili dołącza partia basu. Z finalnej wersji studyjnej ją zlikwidowano i zastąpiono cytatem z solówki gitarowej Ceglińskiego, która przybliżyła początek utworu brzmieniowo do innego wielkiego polskiego przeboju tamtego okresu – „Cisza, ja i czas” grupy Hey. Zmieniono także nieco zakończenie utworu dodając tę samą zagrywkę graną niżej i w towarzystwie reszty instrumentów.

Debiutancki album „Wszystko jedno” zawierający „Zanim pójdę” ukazał się 1 lipca 2004 roku nakładem S.P. Records. Wersja albumowa została nagrana podczas sesji w listopadzie 2003 roku w Słabym Studiu S.P. Records w Warszawie. Realizacją dźwięku zajął się Wojciech Kosma.

„Zanim pójdę” zostało wielkim przebojem 2004 roku i jest za takowy uważane do dzisiaj. Gościło przez 33 tygodnie na Liście Przebojów Programu Trzeciego. Gdy „Gazeta Wyborcza” ogłosiła w 2013 roku plebiscyt na najlepsze polskie piosenki XXI wieku, znalazło się na niej „Zanim pójdę”, zajmując zaszczytne trzecie miejsce.

Piosenka stała się dla muzyków motorem do działania. Na początku nie wierzyli, że ich amatorskie poczynania muzyczne wynikające z pasji mogą przeobrazić się w spełnienie marzenia o staniu się profesjonalnymi muzykami. Czuli jednak, że utwór ma potencjał i że może mieć wielki wpływ na ich przyszłość. Na pierwszych koncertach w rodzinnym mieście Skarżysko-Kamienna w małym klubie Semafor, odzew publiki na ten utwór był niezwykle pozytywny. Z kolei starsi, doświadczenie znajomi z kręgów muzycznych wyrażali się o przyszłym hicie w sposób chwalebny.

Wszyscy mówią, że to był taki strzał – wspominał po wielu latach rolę przeboju w karierze zespołu Kawalec w wywiadzie dla magazynu „Audio”. Dla nas, po pojawieniu się tej piosenki, tak naprawdę niewiele się zmieniło w przeciągu roku czasu. Bardziej koncerty przysparzały nam wymiernych korzyści, bo ludzi na widowni było coraz więcej i więcej. Przez to, że się gdzieś pokazywaliśmy i ktoś nas zobaczył, wieść o nas się rozniosła. Trochę pomógł nam też internet. Nie wiem, jaka była wtedy siła radia - na pewno nas w "Trójce" wtedy puścili parę razy. Ale tak to się niosło z ust do ust, z ucha do ucha. I mam wrażenie, że obroniła się ta muzyka, bez jakiejś większej promocji, bez nakładów finansowych na to wszystko.

Pierwszym pomysłem na teledysk, na który wpadł sam zespół, było umieszczenie bohatera w obrotowym pokoju, co symbolizowałoby powstawanie bałaganu w jego życiu, które z tak wielkim wysiłkiem próbuje poukładać. Niewykluczone, że happysad zainspirował się teledyskiem Metalliki do „The Memory Remains”. Budżet kapeli ze Skarżyska-Kaminnej był niestety nieco skromniejszy niż metalowego kwartetu z Kalifornii, więc zamiast tego Kawalec wcielił się w zagubionego listonosza i kręcił się po warszawskiej Sadybie, a na dokładkę puszczano latawce na Wilanowie.

Listonosz próbuje dostarczyć list pod nieaktualny adres. Z kolei latawce wzięły się z doświadczeń Ceglińskiego, który na studiach dorabiał na polskich nadmorskich plażach sprzedając je. Zdjęcia nie wypadły jednak spektakularnie, ponieważ zabrakło odpowiednio silnego wiatru.

Teledysk został nakręcony już po wydaniu płyty, a ponieważ spieszono się z premierą, a także brakowało budżetu, walory produkcyjne nie są zachwycające. Pośpiech wynikał z faktu, że piosenka stała się nieoczekiwanym przebojem radiowym i decyzja o wyprodukowaniu teledysku zapadła późno.

Jak to na ogół bywa z przebojami, inni artyści ulegają pokusie zaprezentowania światu własnych interpretacji. Jeden z ciekawszych coverów „Zanim pójdę” przygotował Czesław Mozil. Była to wersja na płytę jubileuszową samego happysadu „Zadyszka” z 2011 roku. Czesław zrobił to we własnym, charakterystycznym stylu, używając takich instrumentów jak ukulele i wibrafon. Efekt tak się spodobał Czesławowi, że sam często grywa ją na koncertach, a odzew ludzi jest znakomity.

Koncertowe wersje piosenki można znaleźć na wydawnictwach „Na żywo w studio” z 2009 roku oraz „Przystanek Woodstock 2013”. Na składance „Od czapy zestaw – składanka Radia BIS vol. 1” w wykonaniu różnych artystów, wydane przez Polskie Radio w 2005 roku.

„Zanim pójdę” do dziś jest stałym punktem koncertowego repertuaru happysadu. Współcześnie na koncertach klasyczna gitarowa solówka zastąpiona jest nieco osobliwą taneczno-elektroniczną partią. Za to muzycy nie ingerują zanadto w wymieniające się rolami partie gitarowe Kuby i Łukasza podczas zwrotek i refrenów – pewne rzeczy są po prostu zbyt dobre, by je zmieniać.

źródło: Tymoteusz Kociński / Koncertomania.pl
25-06-2019-09:00:00

Podziel się na facebooku!

TAGI: happysad