Aktualności

17-11-2018-17:29:00

15 lat... Hey - "music.music"

Fragment okładki omawianej płyty

Podziel się na facebooku!

W 2003 roku Hey nadal stał w niepewnym rozkroku między własną przeszłością, a nieuniknioną rewolucją wynikającą ze zmiany na stanowisku głównego kompozytora grupy. W efekcie powstał album „music.music”, na którym pobrzmiewa muzyczne rozdarcie. 17 listopada mija 15 lat od premiery, to znakomita okazja by przypomnieć sobie ten nieco zapomniany album legendarnej polskiej grupy.

Spojrzenie z perspektywy czasu na ten newralgiczny w karierze Hey okres uzmysławia, że muzycy przez ładnych kilka lat usiłowali dogodzić starym fanom, jednocześnie powoli oswajając ich ze zbliżającą się wielkimi krokami gruntowną reformą. Pierwsze płyty nagrane pod przywództwem Piotra Banacha cechował spójny, rozpoznawalny styl, za który zespół pokochały rzesze ludzi. Ironicznie, ostatni album z Banachem, zatytułowany po prostu „Hey” (1999) był w tym względzie mniej „heyowy” niż jego następca. „[sic!]” (2001), pierwszy album z Pawłem Krawczykiem w składzie, był rockowy i miejscami nawet mocno przebojowy. Całkiem udanie czerpał z zacnej tradycji zespołu bez powielania schematów. Album przyniósł idealne na koncerty, galopujące hity pokroju utworu tytułowego, „Antiby” czy wielkiego przeboju „Cisza, Ja i Czas”. Nie zabrakło także tej charakterystycznie wyrafinowanej, depresyjnie refleksyjnej melodyczności, na przykład w „Cudzoziemka w Raju Kobiet”, „Romans Petitem” czy „Z Rejestru Strasznych Snów”.

Następny był album „Koncertowy” (2003), który dokumentował jubileuszową trasę zespołu, urządzoną z okazji 10-lecia. Ponieważ wybór repertuaru powierzono fanom w internetowym głosowaniu, setlistę zdominowały rzadko wówczas grane na koncertach klasyki z pierwszych „banachowych” płyt. I właśnie po tej niejako „podwójnej” dawce nostalgicznego klimatu zespół rozpoczął prace nad albumem, zapoczątkowującym odważne odejście od tego, do czego przez lata przyzwyczajał lojalnych fanów.

Proces powstawania albumu już od początku drastycznie różnił się od metod, którymi zwykli posługiwać się muzycy w przeszłości. Gdy Piotr Banach pełnił rolę głównego kompozytora, przynosił zespołowi gotowe pomysły. Dopiero na późniejszym etapie do akcji wkraczali pozostali muzycy, a Kasia Nosowska przygotowywała teksty i melodie do niemal ukończonych instrumentalnych kompozycji. Tym razem było inaczej z uwagi na fakt, że Piotr Krawczyk, który przejął po Banachu ster okrętu, został także partnerem życiowym Kasi, dzielącym z nią przestrzeń mieszkalną. Dema nowych utworów powstawały więc w ich prywatnym mieszkaniu. Gdy partnerzy dysponowali wolnym wieczorem i nachodziła ich twórcza wena, spontanicznie siadali do komponowania. Wspólne mieszkanie zdeterminowało zatem udział Nosowskiej w procesie twórczym już na wczesnym etapie.

Na „music.music” nie znalazła się ani jedna kompozycja podpisana nazwiskiem gitarzysty Marcina Żabiełowicza, ani basisty Jacka Chrzanowskiego. Autorką wszystkich tekstów jest Nosowska, z wyjątkiem kompozycji „Misery”, do której anglojęzyczne słowa przygotowała Robin Wendell-Żabiełowicz. „Misery” to po prostu anglojęzyczna wersja utworu „Mehehe”.

By pracować nad nagraniami w pełnym skupieniu i w izolacji od dekoncentrującego tempa życia w wielkim mieście, zespół udał się do wiejskiej posiadłości Chrzanowskiego w podwarszawskim Nojszewie. Sesje udało się skompletować we wrześniu, a miesiąc później dokonano miksów w warszawskim studiu S4. Obowiązki producenta przejął Paweł Krawczyk do spółki z wieloletnim współpracownikiem grupy, Leszkiem Kamińskim, który zagrał także gościnnie na instrumentach klawiszowych. Płyta ukazała się 17 listopada 2003 roku nakładem Warner Music Poland.

Kasia Nosowska bała się o to, jak album zostanie przyjęty, chociaż twierdziła, że woli go od dobrze przyjętego „[sic!]”. Sukces komercyjny był: pierwsze miejsce na liście sprzedaży OliS, a także Fryderyk. Frekwencja na koncertach promujących „music.music” także była zadowalająca. Jednak opinie fanów i recenzje krytyków były mieszane. Kompozytorom zarzucano przesadne czerpanie inspiracji ze zdobywających wówczas coraz większą popularność także w Polsce nurtów amerykańskiego rocka alternatywnego. Dopatrywano się bezpośrednich zapożyczeń pewnych zabiegów aranżacyjnych i brzmieniowych z kompozycji takich zespołów jak Interpol.

Na trwającym 48 minut i 48 sekund albumie znalazło się łącznie 14 ścieżek. Lista utworów przykuwa uwagę przewrotnym zabiegiem: to zbiór krótkich, często abstrakcyjnych słów zaczynających się na literę „m”: „Mehehe”, „Mataforgana”, „Miglanc”.

Na pierwszy singiel wybrano utwór „Muka!”. Otwierające kompozycję nachodzące na siebie charakterystyczne ścieżki gitar przywodzą niewątpliwe skojarzenia ze wspomnianym wyżej Interpolem, jednak wystarczy moment pojawienia się głosu Nosowskiej, by poczuć, że to jednak nasz polski Hey. Nietypowy tekst to karykaturalna wyliczanka lęków, które przypisać można zarówno dziecku, jak i osobie dorosłej. „Muka!” to utwór kontynuujący stylistykę mocniejszych gitarowo, galopujących utworów, których nie brakowało na „[sic!]” i dołączył do koncertowych standardów. Na wydanej w 2017 roku podwójnej płycie „CDN” podsumowującej działalność zespołu znalazła się nowa wersja, oparta na współczesnej koncertowej aranżacji.

Drugim singlem została akustyczna ballada „Mru-Mru”. Jego premiera miała miejsce na początku 2004 roku. To jeden z najbardziej poruszających, głęboko depresyjnych utworów. Nie tylko w całej dyskografii Hey, ale w historii muzyki w ogóle. Nosowska w przejmujący sposób opowiada o wygasłym uczuciu do ukochanej osoby. Śpiewa w przerażająco autentycznie obojętny sposób. Absolutnie genialny utwór, w którym muzyka idealnie współgra z tekstem. Osoby o zwiększonej wrażliwości należy ostrzec: wysłuchanie utworu grozi nawet kilkudniową depresją.

Nie brakuje na „music.music” klasycznie heyowych momentów, kiedy to gitara przejmuje rolę zdecydowanego lidera. Tak jest np. w króciutkiej, instrumentalnej kodzie do „Manto”, jakby podkreślającą refleksyjność ironicznego tekstu piosenki. W końcówce „Moll” znalazła się prosta, jazgotliwa solówka, które zespół ukochał sobie w tamtym czasie, poprzedzająca uspokajające outro, z inteligentnie przerywaną perkusją. W delikatnie jazzującej „Morf&nie” Hey przypomina, że jest zespołem i że muzycy potrafią grać razem.

Zaraz po premierze najbardziej oberwało się temu albumowi za rzekomo odważnie, wręcz inwazyjnie wplecioną elektronikę, która wówczas kojarzyła się raczej z solową działalnością Nosowskiej. Fani zespołu nie byli jeszcze wówczas przyzwyczajeni do takich eksperymentów. Tymczasem porównując „music.music” z późniejszymi dokonaniami zespołu, takimi jak „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!”, ta rzekomo agresywna elektronika jest tu ledwie sygnalizowana. Wiodą nadal gitary i zmyślnie zaaranżowane pozostałe żywe instrumenty. Poza odosobnionym przypadkiem, jakim jest żartobliwe „Mehehe”, czy uzupełniające tło dźwiękowe w trzecim singlu „Moogie”, nie ma jej tu wcale tak dużo, jak wynikałoby to z opinii niektórych recenzentów i bardziej zagorzałych fanów początkowej działalności zespołu. Choćby nie wiem jak chcieli, Hey tu dopiero delikatnie sugerował, w jaką stronę chciałby pójść. Ale „music.music” to płyta nadal na wskroś gitarowa.

Co ciekawe, Hey bardzo powoli odcinał od siebie tę gitarową pępowinę. Podobnie, jak jeszcze przed wydaniem „music.music” próby wykroczenia poza utarty schemat można porównać do lekkiego moczenia stopy w lodowatej wodzie i gwałtowne jej cofanie, tak wspomniany album był nadal niczym innym jak jedynie zmoczeniem owej stopy odrobinę głębiej. Dwa lata później cofnięto ją z powrotem, wydając „Echosystem” (2005) – album utrzymany w dawnym stylu tak bardzo, jak to tylko było wówczas możliwe. Oczywiście kompozycjom brakowało „banachowości”, ale pod względem instrumentalnym było to prawdziwe ostatnie gitarowe „hurra” dla Hey. Dwa lata później zaprezentowali bowiem bardzo odważne, inspirowane muzyką folkową przeróbki swoich dawnych przebojów w ramach cyklu „MTV Unplugged” (2007, album koncertowy). Cztery lata później zaś poszli już w 100% elektronikę. „M.U.R.P.” (2009) ostatecznie zerwał z rockowymi korzeniami i przewrotnie okazał się jedną z najlepszych płyt w dorobku zespołu. „music.music” stanowił istotny krok naprzód na drodze ku tej metamorfozie.

Tracklista:

1. „Music Music Music”

2. „Manto”

3. „Muka!”

4. „Miss Ouri”

5. „Mru-Mru”

6. „Mehehe”

7. „Missy Seepy”

8. „Morf&na”

9. „Moogie”

10. „Mataforgana”

11. „Moll”

12. „Mahjong”

13. „Miglanc”

14. „Misery”

źródło: Tymoteusz Kociński / Koncertomania.pl
17-11-2018-17:29:00

Podziel się na facebooku!

TAGI: hey