Recenzja
Devin Townsend Band - Empath
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Ocena:
Wszystko czego się dotknie Devin Townsend staje się czymś wyjątkowym. Tak było w przypadku Strapping Young Lad, tak jest także w przypadku najnowszego wydawnictwa tego kanadyjskiego wirtuoza. Sygnowany marką The Devin Townsend Band album „Empath” to chyba najbardziej dojrzała i emocjonalna płyta ekipy dowodzonej przez charyzmatycznego multiinstrumentalistę.
„Empath”, jak podpowiada nam tytuł, może traktować o zagadnieniu ludzkich emocji i tak jest w rzeczywistości. Na przestrzeni 15 szalenie ciekawych i bogatych w muzyczną treść utworów artysta niejako zwierza się nam ze swoich przemyśleń i stanów emocjonalnych jakich doświadczył. A tutaj mamy do czynienia z prawdziwym roller coasterem. Muzycznie „Empath” jest niezwykle wyrafinowanym albumem, a wręcz może zaskoczyć niektórych fanów zespołu. Większość utworów to świetne rockowe granie progresywne z wyraźnym sznytem charakterystycznym dla Townsenda. Bogactwo dźwięków płynących z „Empath” czasami wręcz przytłacza – może to dotknąć mniej wyrobionych słuchaczy natomiast ci, którzy są już zahartowani w trawieniu skrajnych gatunkowych misz-maszów przyjmą najnowsze dzieło Devina z otwartymi ramionami.
Na albumie udziela się cała rzesza starych i nowych gości (Chad Kroeger, Anup Sastry), którzy pomogli w zdywersyfikowaniu zawartości muzycznej „Empath”. Są tu także świetnie zaaranżowane chórki oraz sample, a przejrzysta i krystaliczna produkcja albumu pozwala na pełne wybrzmiewanie instrumentów. Utwory są zróżnicowane, znajdą tu coś dla siebie fani Devin Townsend Project („Spirits Will Collide”, „Evermore”), jak i ci zasłuchani w Strapping Young Lad („Singularity”, „There Be Monsters”). Na uwagę zasługuje wyróżniający się metalowym sznytem „Hear Me” – dostajemy tu po mordzie klinicznie zagraną „ekstremalną” perkusją i chorymi klawiszami rodem z Looney Tunes. Zwolenników mniej szalonej nuty zaciekawi na pewno „Sprite” i jego świetna progresywna linia melodyczna.
„Empath” jest także niezwykle treściwy w wokale i tutaj Devin sprawuje się równie znakomicie jak z gitarą na ramieniu i klawiszami pod ręką. Oczywiście spodziewajcie się całego spektrum rażenia, od łagodnych przyśpiewek po szaleńcze wrzaski przeplatane epickimi partiami chóralnymi. Skojarzenia z Mike Pattonem i Mr. Bungle będą jak najbardziej na miejscu. Osobiście uwielbiam takie klimaty dlatego wchłonąłem obfity dźwiękowo „Empath” ze smakiem i bez popitki.
Jak dla mnie chyba najlepsze wydawnictwo Townsenda ever. Co prawda niektórzy być może będą musieli po „Empath” sięgnąć po relanium, ale warto spróbować i dać się wkręcić tej epickiej płycie.
Lista utworów:
- 1. Castaway00:02:30
- 2. Genesis00:06:05
- 3. Spirits Will Collide00:04:39
- 4. Evermore00:05:30
- 5. Sprite00:06:37
- 6. Hear Me00:06:30
- 7. Why00:04:59
- 8. Borderlands00:11:02
- 9. Requiem00:02:46
- 10. Singularity (Part 1: Adrift)00:04:59
- 11. Singularity (Part 2: I Am I)00:03:29
- 12. Singularity (Part 3: There Be Monsters)00:04:37
- 13. Singularity (Part 4: Curious Gods)00:03:08
- 14. Singularity (Part 5: Silicon Scientists)00:02:55
- 15. Singularity (Part 6: Here Comes the Sun)00:04:22
autor: Maciej Chrościelewski / koncertomania.pl