Aktualności

24-04-2019-10:30:00

25 lat... Hey - „Ho”

Fragment okładki omawianej płyty

Podziel się na facebooku!

Debiutancka płyta „Fire” z 1993 roku przyniosła zespołowi Hey błyskawiczną popularność i zasłużony sukces. Pod względem artystycznym jest to jednak dzieło mocno nierówne, zwłaszcza zestawiając je z późniejszymi, znacznie bardziej spójnymi dokonaniami zespołu. Już drugi album, „Ho!”, który powstał pod ogromną presją sprostania wysokim oczekiwaniom zarówno wytwórni, jak i fanów, pokazał światu Hey’a znacznie bardziej dojrzałego i świadomego swoich atutów. 22 kwietnia 2019 roku mija 25 lat od ukazania się płyty.

 „Ho!” chyba gorzej wspominam niż „Fire” – wspominała trudne prace nad płytą Nosowska w 2003 roku w „Teraz Rocku”. Trzeba było się narobić, żeby ta płyta powstała. I sączono nam wtedy do ucha różne przerażające teorie: że musimy coś udowodnić, że od tej płyty zależy, czy zespół przetrwa, czy nie… Presja była więc ogromna, a młodzi, wciąż nieopierzeni jeszcze muzycy stanęli przed nie lada wyzwaniem: stworzyć następcę spektakularnego debiutu.

Początkowy plan na następcę „Fire” zakładał inną filozofię pracy niż przy poprzedniku. Muzycy obiecywali sobie, że tym razem napiszą znacznie więcej utworów, niż potrzeba, by następnie wybrać spośród nich dziesięć najlepszych, które ostatecznie trafią na album. Tak się jednak nie stało, a materiał rodził się powoli. Pierwszy utwór na potrzeby nowego albumu został napisany jeszcze w maju 1993 roku, a było nim „Cudownie”. Na początku lata zespół spotkał się na kilku próbach, podczas których pracowano nad nowymi utworami. Podczas tych sesji powstało pięć kompozycji, w tym otwierający album „Empty Page”. Jesienią gotowe były dwie kolejne, między innymi „Ja Sowa”. W grudniu nadeszła pora wejścia do studia nagraniowego Izabelin. Nagrania zakończyły się w styczniu 1994 roku. Czuwali nad nimi Leszek Kamiński jako realizator dźwięku, oraz Katarzyna Kanclerz i Andrzej Puczyński w rolach producentów.

Album „Ho!” ukazał się 22 kwietnia 1994 roku i spotkał się z niebywale entuzjastyczną reakcją zarówno krytyków, jak i fanów. Sukces znalazł odzwierciedlenie w wynikach sprzedaży: album pokrył się potrójną platyną. Na single wybrano aż cztery kompozycje, kolejno były to „Misie”, „Is It Strange”, „Ja Sowa” i „Ho”. Teledysk do singla „Misie” wydany został tak wcześnie (jeszcze w 1993 roku), że zawierał inną wersję audio piosenki, niż ta, która znalazła się na albumie, w tym zupełnie inną solówkę gitarową Marcina Żabiełowicza.

W tamtejszych czasach najpopularniejszym formatem dystrybucji albumów muzycznych w Polsce nadal były klasyczne kasety magnetofonowe, a z tymi wiążą się w przypadku omawianego albumu dwie ciekawostki. Po pierwsze, wersja kasetowa była zacznie okrojona - nie zawierała trzech ostatnich utworów wersji CD, w tym tytułowego „Ho”. Po drugie, w dniu premiery dostępne były specjalne kasety w wersji zawierającej wkładkę z autografami członków zespołu.

Muzykę do większości utworów napisał gitarzysta Piotr Banach. Tym razem jednak główny kompozytor dopuścił do pisania utworów także kolegów z zespołu, czego owocem trzy kompozycje nie podpisane nazwiskiem Banacha. „O Drugim Policzku” to dzieło drugiego gitarzysty Marcina Żabiełowicza, zaś „Have a Nice Day” i „That’s a Lie” skomponował basista Jacek Chrzanowski.

Za warstwę liryczną odpowiadała oczywiście w całości Katarzyna Nosowska, z wyjątkiem utworu „Between”, w którym wokalistka pozwoliła sobie pożyczyć wiersz z poematu „The Hollow Men” amerykańsko-brytyjskiego poety Thomas Stearns Eliota. Ciekawostką jest fakt, że pierwotne wydanie płyty nie zawierało informacji o źródle pochodzenia tekstu do piosenki „Between”, co po ujawnieniu wywołało w branżowych mediach niewielki „skandal”.

Chociaż album został przyjęty niezwykle ciepło, zdarzyły się też, wszak odosobnione, lecz krytyczne recenzje. Już w pierwszej piosence odczuwa się jakieś wszechogarniające zmęczenie – pisał w recenzji Artur Podgórski. Głos Nosowskiej nie brzmi tak potężnie i zadziornie, jak na „Fire”. Możliwe, że jest to efekt zamierzony, jednak dawny czar prysł. (…) Doskonała monotonia spowijająca płytę przysłoniła wszystkie muzyczne smaczki i warsztatową sprawność, do tego stopnia, że niektóre utwory, mimo kilkakrotnego słuchania są właściwie nie do odróżnienia.

Trudno się bardziej nie zgodzić z powyższym fragmentem. O niewielu płytach na świecie da się powiedzieć, że trzymają naprawdę równy poziom i że każdy zawarty na nich utwór niesie ze sobą dużą wartość, że większość kompozycji to nie są tak zwane „wypełniacze”. Ale „Ho!” należy do tych płyt, mało tego – ten album składa się aż z czternastu kompozycji i nie ma tutaj rzeczy słabej.

Względem nierównego „Fire” zespół dokonał olbrzymiego postępu. Tam wyraźnie dało się odczuć dwa zupełnie odmienne, ledwo pasujące do siebie trendy – z jednej strony mocne, inspirowane zachodnimi trendami w rocku, utwory z tekstami po angielsku; z drugiej strony wpadające w ucho pieśni po polsku do pośpiewania przy ognisku, które – ciężko odeprzeć takie wrażenie – zostały prawdopodobnie dodane na sam koniec pod naciskiem wytwórni, by zwiększyć komercyjny potencjał debiutu.

Tymczasem na „Ho!” słychać już Hey’a takiego, jakim go znamy także z późniejszych płyt – sprawnie łączącego wyrafinowaną warstwę muzyczną z przebojowymi melodiami. Cała płyta jest jednocześnie znacznie bardziej spójna stylistycznie i brzmieniowo, co w żaden sposób nie ingeruje w fakt, że muzycznie dzieje się tu znacznie więcej, niż na debiucie, nawet w obrębie pojedynczych utworów, które zaskakują woltami aranżacyjnymi, przestrzenią do oddechu, smaczkami brzmieniowymi i urzekającymi partiami zarówno wokalnymi, jak i instrumentalnymi. Wyczulonemu na muzyczne smaczki miłośnikowi sprawnie zgranej sekcji rytmicznej spodobają się połamane podziały rytmiczne, które usłyszeć można zarówno w najostrzejszym numerze na płycie „Have a Nice Day”, jak i w balladowej „Ja Sowa”. Cieszą ucho także harmonie gitarowe, melodyjne i przemyślane solówki czy intrygujące i wymyślne partie basu wychodzące na pierwszy plan. Zaskakuje także wyraźnie akcentowana w kilku utworach orientalna melodyka, co ciekawe tym bardziej, że Banacha ciągnęło przecież bardziej do reggae i Indian, co ma swoje odzwierciedlenie nawet w postaci charakterystycznych motywów graficznych na okładce, a jednak muzycznie Hey podążał tutaj jeszcze w innym kierunku.

To, co jest fantastyczne w tej muzyce, to to, że każdy z nas pod każdym numerem podpisze się obiema rękami – podsumowywał Marcin Żabiełowicz w rozmowie z magazynem „Brum”. Jest ona wynikiem totalnego miksu naszych upodobań, umiejętności, podejścia do muzyki i wrażliwości. Piotr dorzucił swojego Marleya, Bubek [Robert Ligiewicz, perkusista – przyp. TK] Iron Maiden, Kasia Panterę, Jacek Primusa a ja Living Colour. Różnice nas łączą i bardzo nas zbliżyły.

Oczywiście Hey lśni nie tylko instrumentami, a wręcz przede wszystkim – rozpoznawalną, wówczas jeszcze  bardzo agresywną barwą i manierą wokalną Kasi Nosowskiej. Ale o sile jej wokalu świadczył nie tylko fakt, że potrafiła się „wydrzeć”. Igor Stefanowicz w recenzji dla „Tylko Rocka” trafnie spostrzegł: Nosowska (…) udowadnia, że ma niezwykły talent do wymyślania intrygujących linii wokalnych. Melodie to całe sedno siły muzyki Hey. Na tej płycie zwyczajnie nie ma słabych piosenek, a to zasługa przede wszystkim Kasi, która znakomite instrumentalizacje opatrzyła nie tylko intrygującymi, niebanalnymi tekstami, ale także znakomitymi liniami melodycznymi, sprawiając, że każda piosenka z miejsca zapada w pamięć i mogłaby być potencjalnym singlem.

„O Drugim Policzku” to drugi utwór na płycie, pierwszy na jaki natkniemy się na niej w języku polskim i zarazem pierwszy skomponowany przez Marcina. Najbardziej grunge’owy numer na płycie – ocenił Robert Ligiewicz. Powinien się znaleźć na płycie Illusion. Nosowska napisała tekst będąc pod wpływem silnych negatywnych emocji sprowokowanych czyjąś negatywną opinią na swój temat.

„Ja Sowa” to nie tylko najlepszy utwór na „Ho!”, ale też jeden z najdoskonalszych utworów w całej dyskografii Hey. To klasyczna rockowa ballada zainspirowana rozlicznymi utworami tego typu zza oceanu, jednak zrealizowana tak, że nie sposób zarzucić zespołowi kopiowanie. To znakomity przykład Hey’a grającego na światowym poziomie. Powalają zarówno akustyczno-czyste partie gitar pod zwrotkami, jak i znakomite partie elektryczne w refrenach. Nie innego zdania był wówczas Marcin: Bardzo podobają mi się tutaj gitary w refrenie, które są niewątpliwą zasługą Leszka Kamińskiego.

Nie sposób nie podnieść brwi słuchając po raz pierwszy „Have a Nice Day”, utworu Jacka Chrzanowskiego. Chociaż jest dosyć prosty w konstrukcji, stanowi to jego zaletę. Powstał bardzo szybko na próbie z jednego riffu. Bardzo mocny kawałek, więc i Kasia zrezygnowała z próby melodyjnego śpiewania. Pod tym względem to prawdopodobnie najostrzejszy numer na płycie, a może i w całej dyskografii Hey. Tekst zbudowany na pytaniach i odpowiedziach, właściwie o niczym – mówiła Kasia. Po angielsku. Jacek się nie zgodził, żeby jego utwory miały polskie teksty.

Wyróżnia się także „Cudownie” - bardzo atmosferyczny kawałek, charakteryzujący się urzekającą dynamiką. Tekst jest bajkowy, pokazujący miłość z punktu widzenia kobiety, więcej uwagi poświęcający symbolice – zauważył Piotr Banach. Muzycznie to najbardziej orientalny moment całego materiału.

Jeszcze bardziej uwagę przykuwa „Is It Strange”. To będzie największe zaskoczenie na płycie – przewidywał zadowolony Marcin. Piosenka o bluesowym metrum, korzeniami sięgająca lat 60-tych. „Is It Strange” wybrane na drugi singiel drogą głosowania fanów zgromadzonych na specjalnym spotkaniu zorganizowanym przez Izabelin Studio, czasopismo „Popcorn” i Studio Line. 40 fanów zgromadzonych 12 marca 1994 roku w klubie Rocker we Wrocławiu zadecydowało, że będzie to „Is It Strange”. Robert Ligiewicz zachwalał wyjątkową manierę wokalną Nosowskiej: Wszystkich z nas powalił utwór „Is It Strange” [ponieważ Kasia] zaśpiewała jak dojrzała, murzyńska, soulowa wokalistka.

Największy przebój z albumu, ciężka i przejmująca ballada „Misie”, wywołała także niewielką falę krytyki. Zespołowi zarzucano koniunkturalizm, ponieważ temat rozbitych rodzin i praw dzieci był wówczas bardzo często poruszany w mediach. Nie napisałam tego tekstu, żeby być na czasie – broniła się Nosowska. Tak naprawdę nie chodzi tu przede wszystkim o te dzieci. Chodzi o to, co dzieje się, zanim te dzieci stają się opuszczone, osamotnione – jak w refrenie. Chodzi o sytuację między facetem a kobietą – kiedy już się nawet nie kłócą, są ze sobą i już samym tym byciem robią sobie krzywdę.

Jedyny utwór-żart, któremu najbliżej do przebojowego, ale też mocno „biesiadnego” „Teksańskiego” z poprzedniej płyty, to „Niekoniecznie o Mężczyźnie”. Poza bardzo ironicznym tekstem, na jaki pozwoliła sobie Kasia, słychać tutaj wyraźne inklinacje Banacha ku reggae. Mój konik to takie reggae’owe rytmy, lubię, jak numery mają taką pulsację – przyznawał się, wówczas jeszcze trochę nieśmiało, Piotr. Podoba mi się, że można się przy tym bujać jak przy reggae.

„That’s a Lie” to drugi i ostatni utwór basisty Jacka Chrzanowskiego, który nie bez powodu zaczyna się od subtelnej partii basu, by potem przejść istną metamorfozę. Świetnego koloru nadaje wyrafinowane solo na gitarze akustycznej w wykonaniu Marcina. Tę kompozycję przemyślałem od początku do końca – zachwalał efekty swojej pracy Jacek. Bardzo podoba mi się linia wokalna, dobrze się tego słucha. Teksty dlatego są po angielsku, ponieważ głos traktuję jako kolejny instrument i chodziło mi przede wszystkim o brzmienie. Pomimo takiego nieco „przedmiotowego” podejścia, z utworu zadowolona była też sama Kasia. Z „Ho!” najbardziej lubię „That’s a Lie” – stwierdziła retrospektywnie Nosowska w 2003 roku. Teraz gramy to w przearanżowanej wersji i jest bardzo fajnie.

„Chyba” to miniatura, doskonała w swojej filigranowej formie. Utwór ten powstał jako pierwszy, a pomysł na niego pojawił się jeszcze przed nagraniem „Fire”. Mnie się podobało, Piotrkowi też, ale kolegom – nie – śmiała się Nosowska. Powiedzieli, że nie wiedzą, co z tym zrobić – co dograć. No i zostawiłam to sobie. A teraz uparłam się, że musi być…

„Ho” to tytułowy utwór zamykający płytę. Bardzo smutna i refleksyjna ballada, w której gościnnie zagrała Katarzyna Kwiatek na wiolonczeli. Marcinowi nie do końca podobał się rozmach, z jakim zrealizowano sekcję smyczkową: Trochę może za dużo jest tej wiolonczeli w zwrotkach…

Zastanawiać może, skąd się wziął tytuł, zwłaszcza w kontekście ponurej ballady o bezsensie istnienia. Wszyscy uważają, że „Ho” oznacza okrzyk, bo to prawda, ale w tym przypadku to westchnienie, może być też potwierdzeniem – próbował tłumaczyć genezę tytułu Piotr. Kasia z rezygnacją w głosie śpiewa o tym, że chciałaby wrócić do łona matki. To nie jest konkretny przekaz tylko oddanie nastroju, w połączeniu z wiolonczelą jest smutny do bólu. Kasia oceniła sprawę krócej: Numer jest tak strasznie smutny, że tytuł musi być bez sensu.

W ramach promocji zorganizowano dużą halową trasę koncertową po Polsce. Koncert w katowickim Spodku był rejestrowany przez MTV i jeszcze pod koniec 1994 roku ukazała się z niego pierwsza koncertowa płyta zespołu, zatytułowana „Live!”. Przy okazji „Ho!” graliśmy te wielkie hale i – szczerze mówiąc – nie wszystko z tych czasów pamiętam, jakoś to po łebkach rejestrowałam (chociaż nie używałam jakichś środków) – wspominała po latach Nosowska. Było to dla mnie takie przytłaczające. Nie jestem na hale stworzona…

Po energetycznym, momentami wesołym, momentami ostrym, a tylko momentami refleksyjnym debiucie, Hey bardzo szybko rozpoczął metamorfozę w zespół dojrzały, wyrafinowany, śpiewający o trudnych sprawach przy akompaniamencie wyrafinowanej muzyki. Nie każdy fan nadążał za tempem dojrzewania, jakie narzucił Hey. Ale dobra płyta broni się tym, że jest ponadczasowa i opowiada o uniwersalnych emocjach. W „Ho!” odnaleźć się można do dziś, bo jest to płyta zrobiona z sercem, z której wylewają się autentyczne emocje. Ten fakt zdawał się już wówczas rozumieć Piotr Banach: Rzeczywiście jest bardzo smutna, ale w takim refleksyjnym znaczeniu tego słowa. Zapraszamy do jej wysłuchania nie tylko romantyków czy mistyków, taki nastrój przydarza się każdemu…


Tracklista:

1. „Empty Page”

2. „O Drugim Policzku”

3. „Ja Sowa”

4. „Have a Nice Day”

5. „Cudownie”

6. „Between”

7. „Is It Strange”

8. „Misie”

9. „Niekoniecznie o Mężczyźnie”

10. „That’s a Lie”

11. „Chyba”

12. „Maliny się kończą”

13. „What About Me”

14. „Ho”

źródło: Tymoteusz Kociński / Koncertomania.pl
24-04-2019-10:30:00

Podziel się na facebooku!

TAGI: hey