Aktualności

07-04-2010-18:59:45

Lou Rhodes - "One Good Thing"

Udostępnij! Tweetnij!

Chyba wszystkim marzy się choć jeden utwór z udziałem Lou Rhodes, który dorównałby klasycznym już nagraniom Lamb "Górecki" czy "Gabriel". Kiedy okazało się, że przy nowym albumie wokalistkę wspomagał kolega z duetu, Andy Barlow, można było mieć nadzieję. Jak się okazuje, płonne.

"Dzieło stanowi wypadkową wzniosłych poetycznych piosenek Lamb, klimatycznych pasaży The Cinematic Orchestra i liryczności Portishead". Tymi słowami longplay zapowiadał wydawca. Tymczasem "One Good Thing" to po prostu kolejna płyta Lou Rhodes, ni mniej, ni więcej. Kto spodziewał się urozmaicenia, zabawy formą i aranżacją, eksperymentów czy chociażby pewnej brawury będzie srodze zawiedziony. Wokalistka krąży po bezpiecznym terytorium akustycznych dźwięków przeplatanych zwiewnymi smykami. Całość jest niesamowicie oszczędna, chwilami wręcz uboga. Rhodes zdaje się grać kilka tych samych nut, okraszając je delikatnym śpiewem, czasem zaledwie szeptem. Utwory są kruche, ulotne, jakby nieśmiałe. Wszystko ładnie, wręcz pięknie. Taka stylistyka idealnie pasuje do Lou i jej niezwykłego głosu. Wspaniale, że ograniczyła użycie smyczkowych (i innych) ozdób, które na "Bloom" nieco przyćmiewały jej naturalny urok. Nowy album przypomina jej solowy debiut "Beloved One" z jedną zasadniczą różnicą. Na "One Good Thing" nie ma tak wspaniałych melodii, jak na pierwszym samodzielnym dziele artystki (o dokonaniach Lamb nie wspominając). Oczywiście nowym utworom nie można odmówić urody, urzeka ich prostota, szczerość, intymny charakter, ale brak naprawdę wspaniałych kompozycji. Wszystkie co najwyżej zlewają się w... one good thing.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: