Recenzja

30-11-2009-23:35:18

Miike Snow - "Miike Snow"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Jeśli spodobało wam się Passion Pit, do gustu powinna przypaść wam również propozycja Miike Snow.

Pierwsze skojarzenie z projektem Miike Snow to jednak Britney Spears. Nie chodzi o stylistyczne powiązania. Każdy, kto słyszał tę nazwę, na pewno natknął się też na informację, iż dwóch członków tria (Christian Karlsson i Pontus Winnberg) odpowiada za największy popowy przebój dekady - "Toxic". Nie ma się co dziwić, że tak właśnie reklamuje się twórców. Hit Amerykanki jest naprawdę mistrzowski, do muzyki Miike Snow ma się niemniej nijak. Jedyne co łączy te dwie sprawy to kompozytorski dryg. Kto jak kto, ale Szwedzi (nie tylko ci dwaj) są mistrzami w pisaniu zgrabnych, nienarzucających się acz wpadających w ucho kompozycji. Takie właśnie kawałki znajdziemy na debiucie zatytułowanym po prostu "Miike Snow". Do współpracy panowie pozyskali Andrew Wyatta, amerykańskiego songwrittera, który odpowiada za wokale. Dodał on do popowego zacięcia Europejczyków pewien alternatywny pierwiastek.

Sami artyści określają swoje utwory jako "skrzyżowanie a-ha i Animal Collective", i naprawdę nie sposób nie przyznać im racji. Syntetyczne brzmienia skontrastowane są tu z pewnym organicznym smutkiem i nutką nostalgii. Mówimy jednak tylko o delikatnym odcieniu, całość jest bowiem bardzo pogodna, wręcz słoneczna. Nie brakuje także odświeżającego skandynawskiego chłodu. Ponadto jest w tych piosenkach mnóstwo energii, która sprawia, że ma się ochotę tańczyć. Obok "Animal" nie sposób przejść obojętnie. Znakomite są również melancholijne "Song for No One", "Cult Logic" z rozśpiewanym refrenem czy najbardziej komercyjnie popowe "Plastic Jungle".

"Miike Snow" to album z rodzaju sympatycznych. Rzecz, która umili nam pracę, codzienne obowiązki, nie przeszkodzi w spotkaniu z przyjaciółmi. Muzyka, która poprawi nam humor, da potrzebnego kopa.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: miike snow