Recenzja

09-01-2012-13:29:16

Patrick Wolf - "Lupercalia"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Na okładce jest wycofany i delikatny, jakby był młodszym bratem Antony'ego Hegarty'ego. Taki artystowski hipster. Ale swoimi piosenkami potrafi porządnie rozruszać słuchacza.

Chwalą go Lady GaGa i Patti Smith, artystki z dość oddalonych od siebie biegunów. Patrickowi, jeśli już do którejś, to bliżej do pierwszej z wymienionych. Anglik eksploruje pop z każdej możliwej strony. Zagląda na różne półki. I te, na których są dość bezpośrednie, żywe, taneczne piosenki, a także na te, gdzie można znaleźć pełne przepychu i gustownych orkiestracji kompozycje, wywodzące się od twórców pokroju Scotta Walkera.

"Lupercalia" to album pełen optymizmu, pięknych melodii, z kilkoma momentami, w których skręca w melancholię. Wtedy właśnie, z wyeksponowanym i z lekka drżącym głosem Patricka, upodabnia się na parę momentów do Hegarty'ego. Aczkolwiek znacznie częściej, szczególnie ci starsi słuchacze, dostrzegą, że Wolf zasłuchiwał się kiedyś w kanonie electro popu. Wpływy zwłaszcza OMD, a także Human League są niezaprzeczalne. Fortepian w pewnym momencie kojarzy się nawet z "Don't Stop Believin'" Journey.

Kolorowa jest ta płyta. Samo określenie "pop" jest dla niej krzywdzące. Mamy tu naprawdę mieszankę różnych odcieni, które do tak zwanej muzyki popularnej dodaje się dłużej niż Wolf żyje na świecie. Odcienie są głównie wesołe. Chce się człowiekowi bawić, skakać, cieszyć życiem. Gdyby Meat Loaf grał pop, to myślę, że właśnie taki, jak Patrick Wolf. Melodyjny, śliczny, podniosły i romantyczny. "Lupercalia" to piąty krążek Wolfa. Po takiej płycie wszyscy zapomną, że nagrał coś wcześniej. I będą niecierpliwie czekać na to, co dalej.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!