Recenzja

25-01-2012-16:44:28

Yes - "Fly From Here"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Skoro legenda rocka progresywnego nawiązuje do latania, jej dwudzieste pierwsze studyjne dokonanie skwituję słowem "niedolot". Idealnie oddaje ono, niestety, zawartość krążka.

Dziwnie toczą się losy tego zespołu. W krótkim czasie zniknęły z niego wielkie postacie, Jon Anderson i Rick Wakeman. Dokooptowano na wokal Kanadyjczyka Benoît Davida, a za klawisze powrócił Geoff Downes, który w Asii grał razem ze Steve'em Howe'em, zaś w The Buggles z Trevorem Hornem (hicior "Video Killed The Radio Star"). Wspomnienie tego ostatniego jest ważne. Yes połączyli z Hornem szyki po blisko 25 latach. Pamiętajmy, że jego związki z grupą są bardzo bliskie. Producent miał duży udział w komercyjnych sukcesach zespołu z pierwszej połowy lat 80., a na jednej z płyt pełnił nawet rolę głównego wokalisty. Na 21. albumie był kompozytorem ponad połowy materiału.

"Fly Form Here" to taki ni pies, ni wydra. Ani to klasyczny Yes z utworami w baśniowej aurze, ani krótsza w formie i prostsza w przekazie Asia, ani Yes komercyjny i przebojowy, jak w czasach "90125". Podzielona na sześć części blisko 25-minutowa tytułowa suita ma jedynie przebłyski. Na przykład ładnie zestawione klawisze z gitarą akustyczną we "Fly From Here - Pt II - Sad Night At The Airfield". Świetne wrażenie robi kilka solówek Howe'a, także napisana przez niego miniaturka "Solitaire" i może jeszcze stworzona przez Horna i Downesa "Life On A Film Set" - co ciekawe, oparta na starym materiale demo The Buggles. Reszta to tylko nuda i przewidywalność plus rzecz jasna świetne rzemiosło. Benoît David jest rzetelnym wokalistą, ma dobry warsztat, lecz brak mu charyzmy Jona Andersona.

Narobiono sporego szumu wokół płyty, bo to pierwszy krążek Yes od 10 lat, do tego bez Jona. Cała para poszła jednak w gwizdek. Wyszedł konfekcyjny progres, jakiego starzy fani raczej nie polubią nigdy. Album tylko na krótko zwróci na siebie uwagę, a potem muzycy będą musieli cierpliwie przyjmować razy od zwiedzionych fanów. Wygrana jest tak naprawdę tylko włoska wytwórnia Frontiers. Grupa pasjonatów muzyki z Neapolu od kilku lat konsekwentnie powiększa grono zespołów i jest w stanie namówić na kontrakt uznanych wykonawców. Nie wszystkie odwzajemniają się Włochom za ciężką pracę promocyjną dobrymi płytami. Yes jest jedną z nich. Sugerowałbym rozpoczęcie negocjacji o powrót z Jonem i Rickiem.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: yes