Recenzja

30-05-2012-16:46:53

Mike Patton - "The Solitude Of Prime Numbers"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

To nie pierwsze podejście Mike'a Pattona do muzyki filmowej. Z pewnością nie robi ono takiego wrażenia, jak choćby "Director's Cut". Ale może być uznane, jako zaczyn pod przyszłe wielkie dzieła Amerykanina w dziedzinie dźwiękowej ilustracji filmów.

Nie porównuję "Liczb pierwszych" do wspaniałego krążka Fantomasa. Album zespołu to interpretacje filmowych tematów, podczas gdy omawiany zestaw jest w całości napisany przez Pattona i stanowi muzyczną ilustrację obrazu w reżyserii Saverio Costanzo z Isabellą Rossellini w jednej z ról. Filmu nie widziałem, ale fakt nominacji do weneckich Złotych Lwów wrażenie robi. O fabule przeczytałem już po wielokrotnym przesłuchaniu "The Solitude Of Prime Numbers". Jest w soundtracku tajemnica, niepokój, senne koszmary, z drugiej strony nietrudno doszukać się bajkowości. Jakby Mike ilustrował sielskie kino familijne z dominującą radością i zabawą, a także dramat obyczajowy, thriller, gdzie zdarza się coś tragicznego, podejrzanego. Okazuje się, że film włoskiego reżysera, będący adaptacją tak samo zatytułowanej książki, przedstawia splatające się losy dwojga nastolatków, którzy uważani są za dziwaków i doznali traumatycznych przeżyć w dzieciństwie.

Fortepian, wibrafon, smyczki i delikatna elektronika - głównie z tego tworzywa Mike Patton tworzył swój dźwiękowy podkład. Dość ascetyczny aranżacyjnie, refleksyjny, introwertyczny, kontemplacyjny. We fragmentach elektronicznych przywołujący skojarzenia z muzyką filmową autorstwa Tangerine Dream. Wokalnie Mike dał z siebie tylko takie dziecięce wokalizy w paru miejscach. To, co dla fanów Amerykanina pewnie będzie zaskoczeniem, to brak niespodzianek w postaci gwałtownych zmian stylistyki. Muzyka do "The Solitude…" jest spokojna i dość jednorodna. Nie ma tak, że po kojącym fortepianie eksploduje ostry metalowy fragment, czy uderza szalony free jazz, by po chwili zgasnąć.

Choć nie jest to ewidentny skręt Pattona w niewłaściwą stronę, mam wątpliwości, czy jego fani do tej płyty będą wracać. Jako okoliczność łagodzącą potraktujmy to, że w świecie muzyki filmowej Mike nie miał wielu okazji, by się wykazać (jeszcze np. "Adrenalina 2", głosy w "Jestem legendą") i musi stopniowo nabierać doświadczenia. W przypadku "Liczb pierwszych" dodajmy wielkie zaskoczenie in plus w postaci kapitalnej oprawy graficznej Martina Kvamme. Kompakt zapakowany w duży, złożony papierowy liść to kolejny dowód na to, że kreatywność w tej dziedzinie sztuki granice ma zakreślone niezwykle szeroko.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!