Recenzja

28-07-2013-21:11:42

Ten Typ Mes - "Ten Typ Mes i Lepsze Żbiki"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Niby to czwarty solowy album Tego Typa Mesa, ale bardziej można go traktować jak "The Dynasty: Roc La Familia" Jaya Z, czyli wizytówkę wytwórni prowadzonej przez rapera. Jak wypalił ten pomysł?

Ocena materiału "Ten Typ Mes i Lepsze Żbiki" to nie jest łatwe zadanie. Wątpliwości nie budzi w zasadzie tylko warstwa muzyczna, nad którą gospodarz pracował razem z Szogunem oraz licznym gronem muzyków sesyjnych, odpowiedzialnych za brzmienie żywych instrumentów. Produkcyjnie zestaw można ocenić wzorowo. Od brzmień kojarzących się z nowojorskim rapem drugiej połowy lat 90., czyli twórcami takimi jak Clark Kent albo Trackmasters w "Na dnie", przez oszczędne, chłodne, hipnotyczne "Zje*ane miasto", g-funkowe "Nie umiem tańczyć" oraz "Urszula", aż po wyborne, klasycznie brzmiące "Dzień zemsty" i "Dzień zgody (Niedziela)". W bitach panowie zawarli mnóstwo smaczków, brzmią oryginalnie, świeżo. Ciekawe podziały rytmiczne w "Patrzę w rachunek" oraz "Tam mnie nie znajdą" przykuwają uwagę, szalejące hi-haty w "Mieć czas" rozbujają każdy samochodowy zestaw audio. Przepiękny skit z Maurycym Idzikowskim na trąbce pokazuje, jak wspaniale hip-hop przenika się z jazzem, gdy tylko da się obu gatunkom trochę wolnej przestrzeni. Mógłbym tak się zachwycać i zachwycać, ale niestety na płycie z rapem liczy się nie tylko muzyka. W warstwie tekstowo-wokalnej już tak wspaniale nie jest, a wynika to przede wszystkim z charakteru wydawnictwa.

O ile w pełni solowe kawałki Mesa zdecydowanie mogą się podobać (chociaż na pewno nie przeskoczył poprzeczki zawieszonej przez poprzednie płyty!), o tyle część gościnnych występów nie zasługuje na pochwały. Spośród młodszych artystów zrzeszonych w Alkopoligamii plus zapisujemy Kubie Knapowi i LJ Karwelowi. Mada i Hade to jeszcze nie ten poziom, niestety. Wielkie brawa dla jazzowej wokalistki Moniki Borzym, której refreny są absolutnie wyśmienite. Więcej za to można oczekiwać od Ciecha, Pyskatego, Małolata i Stasiaka. Nie wypadli źle, nic z tych rzeczy, ale z pamięci wymieniłbym dziesięć ich zwrotek na innych płytach, które przykrywają te tutaj czapką. Problemem jest też brak spójności - ten longplay to bardziej kompilacja niż zestaw do słuchania od pierwszej do ostatniej piosenki. Złapałem się na tym, że po trzech seansach z całością, potem wracałem już tylko do pojedynczych nagrań. Właśnie dlatego ocena dobra z minusem, nic wyżej.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!