Recenzja

11-03-2010-23:34:21

Muniek - "Muniek"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Lider T. Love nie zaskakuje i nikogo nie udaje. Po "Muńka" można sięgać bez obaw.

Zbliżający się do 50. artysta chyba doszedł do wniosku, iż niezłym pomysłem jest synteza tego, co do tej pory robił. A co robił, dobrze wiemy. Muniek sprawnie porusza się po upopowionym rocku, pokazuje rockowy pazur ("Georgie Brown"), buja w stylu ska (średni "Njutella Marcella" z udziałem Kory i z oldschoolowymi syntezatorami). "Ring Dong" to mariaż biesiady w stylu Szwagierkolaski i songów Brechta/Weilla, nad którym unosi się duch Toma Waitsa. "Hot Hot Hot" jest pokłonem Muńka dla idoli z młodości, The Clash. Numer buja jak "Train In Vain" z dodaną harmonijką. Idealny materiał na singel. Trącący country i błogim, hawajskim lenistwem "Gan" nie jest czymś, co kojarzyłoby się z Muńkiem, ale wypada nieźle. Może podobać się wzbogacony elementami disco rodem z lat 80. "Stary boy", z fajnym tekstem o podstarzałych gościach napalonych na młode dzierlatki (panie w chórku przekonująco je naśladują). Zaskoczeniem jest obecność Anny Marii Jopek w smutnawych "Dziejach grzechu". Zestawienie wybitnej wokalistki i przeciętnego wokalisty wypada nieźle, choć niepotrzebne jest "la la la" w refrenie. Muniek wraca też do lat młodości, wspominając dawnych kolegów (dostojny, trochę beatlesowski "Święty").

Płyta jest przyzwoita, dobrze brzmi oraz emanuje szczerą energią. Czuć, że między autorami - Muńkiem i Janem Benedkiem - panowała dobra chemia i po swarach z dawnych lat pozostało tylko wspomnienie. Chwilami bije z krążka wręcz wiosenna świeżość, radość. Ale Muniek potrafi też być refleksyjny, rozmarzony. W tekstach unika polityki. Za to ciekawie opisuje różne typy ludzkie. Mamy tu jednak spojrzenie dojrzałego mężczyzny, który trochę przeżył, a nie niepokornego gościa, wiecznego dzieciaka zakochanego w punk rocku. Prawdą jest, że każda z piosenek mogłaby się znaleźć na albumie T. Love oraz to, że utwory są miłe do słuchania, zgrabnie zaaranżowane. Ale nie mają siły rażenia hitów zespołu i raczej nie będzie się o nich pamiętać, jak np. o "Kingu".

Nie wiem, czemu Muniek właśnie teraz zdecydował się na solowy debiut. Ale lepiej, że nagrał go teraz, a nie w wielkich czasach T. Love. Wtedy naraziłby się na zarzuty o nachalne sprzedawanie się, parcie na szkło, itp. Artysta, czego nie ukrywa, dorobił się na muzyce, lecz zrobił to w sposób, którego wstydzić się nie musi. I za to ma mój szacunek.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: muniek