Recenzja

07-05-2012-18:41:54

Lou Reed & Metallica - "Lulu"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Po co to komu?! - nasuwa się po przesłuchaniu tej monumentalnej, 90-minutowej kooperacji. Odpowiedź na pytanie łatwa wcale nie jest. Fani obu artystów nie mają lekko.

Przetrwanie "Lulu" to zadanie dla ludzi wytrzymałych. A pisze te słowa ktoś, kto kiedyś był zagorzałym fanem Metalliki oraz do dziś ceni wysoko dorobek Lou Reeda. Zarówno solowy, jak ten z Velvet Underground. Koncept albumu autorstwa Reeda, oparty jest na starych niemieckich sztukach poświęconych dręczonej tancerce o imieniu Lulu. Tylko pojąć nie mogę, czemu rozwleczono go do takich granic? Większość kompozycji można by z powodzeniem skrócić i płyta zyskałaby na przyswajalności. Co nie znaczy, że stałaby się materiałem dobrym. To, niestety, nie grozi jej w żadnym przypadku.

Z trudem i niemałym bólem wchłaniałem połączenie mocnej muzyki legendy metalu i w większości nużącej, podawanej zmęczonym głosem recytacji Reeda (na nieszczęście w paru miejscach próbuje on śpiewać, co daje straszny efekt). Tylko o "Little Dog" mogę z czystym sumieniem napisać, że jako całość się broni. W paru miejscach skontrastowano recytację Lou ze śpiewającym Hetfieldem. Śpiewającym dziwnie, śmiesznie, z manierą psiaka radośnie wyjącego z powodu zapełnionej miski żarcia. Na pewno to podobać się nie może. Pomijam już fakt, że obaj panowie parę razy "jadą po lewych" i słychać to aż za dobrze. I żadne ładne, klimatyczne smyczki nie są w stanie odwrócić od tego faktu uwagi.

Zgrzyta tu niemal wszystko. Nie sposób po prostu zatopić się w muzykę, zatracić się w przeżywaniu konceptu, co jest zarzutem pod adresem płyty największym. Miłym zaskoczeniem jest parokrotne pójście Metalliki w stronę łagodniejszą, ilustracyjną, taką psychodeliczno-progresywną. W "Cheat On Me", "Dragon" albo "Junior Dad" wychodzi to ładnie i wielkich The Doors przywodzi na myśl. Może dla Metalliki to drogowskaz na przyszłość? Zmieszać coś takiego z mięsistymi riffami i będzie nowa jakość? Nieźle wypada krótki numer "Iced Honey". Gdyby jeszcze wokalnie nad nim popracować mielibyśmy bez wątpienia fajny rockowy kawałek. Ale niestety, dobrego śpiewu w nim zabrakło.

Poznawszy "Lulu" nasunęła mi się taka myśl - z tą kooperacją było - i przez jakiś czas będzie - jak w początkach związku Nergala i Dody. Wtedy zastanawiano się, po co komu to, ale również, kto na tym zyska. W Polsce wygrał Nergal. A jak będzie z Loutallicą? Artystycznie nie zyska na tym nikt. Komercyjnie Nergalem będzie Lou Reed. Twórca to wielki, szanowany, legendarny, ale nie oszukujmy się, komercyjnie Metallice nie dorastał nigdy do pięt. Dzięki współpracy jego konto wzrośnie znacząco (w żadnym razie nie należy odczytywać, że zarzucam mu, iż nagrał album dla pieniędzy). Fanom Metalliki pozostaje spojrzeć na "Lulu" jako na kolejny, niestety nie najlepszy, kaprys ich idoli. Taką wariację na "St. Anger", przygotowaną ze starszym panem spoza sceny metalowej. I czekać na następny, własny materiał studyjny. A prace nad nim podobno już ruszyły.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!