Recenzja

07-05-2012-18:45:08

Tom Waits - "Bad As Me"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

"Bad" nie zawsze znaczy "zły". W Stanach to słowo bywa używane jako synonim kolokwialnego "zaje…y". A Tom Waits, jak wiadomo od lat, takim właśnie jest artystą.

Niejednokrotnie pisałem, że pojawiające się przed premierą promocyjne opisy płyt traktuję z dystansem. Ale w jednym z nich, popełnionym w USA, znalazłem zdanie, pod którym chyba każdy, kto miał styczność choćby z kilkoma studyjnymi płytami Toma Waitsa, może podpisać się obiema rękami. Autor napisał między innymi: "Tom Waits zawsze znajdzie sposób, aby ciekawie odpowiadać nam dobrze znaną historię". Prawda to.

Wiemy, że usłyszymy ten kochany, bulgoczący, chropowaty baryton powstały z nasączenia strun głosowych whisky i papierosami. Wiemy, że opowieść Toma będzie mieć knajpiano-kabaretowy klimat, a podkład do niej będzie brzmiał organicznie, jakby artysta zapożyczył go od starych bluesmanów, jazzmanów i rockowców z lat 50. i 60. Niespodzianki? To raczej nie jest specjalność Waitsa. Choć na "Bad As Me" możemy czuć się lekko zaskoczeni w paru miejscach jego czystym wokalem albo sielskimi piosenkami nagranymi jakby na kacu podczas pijackiego wypadu z kumplami do Meksyku, gdzie podgrywają mu mariachi.

Tom opowiada nam o prawdziwym, nie zawsze łatwym życiu, trochę też puszcza oko. Objawia bluesowo-rockowy pazur, jak choćby w "Satisfied", który pozbawiony saksofonu i klawisza mógłby być ozdobą albumu Stonesów. Porównanie jest na miejscu, bo na gitarze w kawałku gra Keith Richards. Także z nim Tom stworzył poruszający duet w balladzie "Last Leaf". Ich szorstkie głosy brzmią obok siebie genialnie! Muzyka napędzana jest nie tylko przez gitary, bas i perkusję. Jak zwykle u Waitsa dużą rolę odgrywają fortepian i pianino. Mamy skradający się kontrabas, banjo, mandolinę, trąbkę, saksofon, akordeon, skrzypce.

Znamienitych współpracowników jest na płycie więcej - Marc Ribot, David Hidalgo (Los Lobos), Flea (RHCP), Les Claypool (Primus). Pomagają Tomowi kołysać nas niczym w wykonywanym resztkami sił tańcu bladym świtem po przebalowanej nocy ("Talking At The Same Time"), wesoło kołysać się podczas wokalnej gawędy ("Pay Me") albo nostalgicznej sylwestrowej popijawy ("New Year's Eve"), postawić nas na baczność mechaniczną, nasyconą prawie industrialnym transem piosenką ("Hell Broke Luce"). O zaletach "Bad As Me" można pisać długo. Wiemy, jak wygląda świat muzyki Waitsa. Skoro ponownie dostajemy do niego zaproszenie, skorzystajmy zeń. Bo wielki bard jest w wielkiej formie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: tom waits