Recenzja

31-03-2012-08:36:14

Lee Ranaldo - "Between The Times And The Tides"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Na swojej dziewiątej solowej płycie gitarzysta Sonic Youth nie rzęzi, nie hałasuje. Gra miły dla ucha, bezpretensjonalny rock z garażowym posmakiem i wpływami country.

Jak to dobrze, że czasem o decyzjach ludzi decyduje przypadek. W 2010 roku Lee dostał zaproszenie do zagrania akustycznego koncertu we Francji. Przygotowując się do niego napisał kawałek "Lost", który stał się punktem wyjścia do pracy nad płytą. Ranaldo zaprzągł do współpracy swoich znamienitych kolegów po fachu, wśród których byli koledzy z czasów Sonic Youth, Steve Shelley, w mniejszym zakresie Jim O'Rourke i Bob Bert, a także znakomity klawiszowiec John Medeski oraz znany z Wilco gitarzysta Nels Cline.

Zespół klasowych muzyków stworzył klasową, rockową, bardzo organicznie brzmiącą płytę. Pozbawioną wprawdzie hitów, lecz posiadającą odpowiednią drapieżność i lekko brudną garażowość. Trochę jest w tym mroczniejszych Rolling Stonesów ("Waiting On A Dream" ma pulsację podobną do "Paint It Black"), trochę R.E.M. z okresu przed mainstreamowym sukcesem, trochę psychodelicznej atmosfery lat 70. wzmacnianej przez pomykające w tle klawisze Medeskiego, a "Hammer Blows" i "Stranded" są ukłonami dla bluesa i country.

Może w paru przypadkach Lee niepotrzebnie wydłużył kawałki, lecz nie przesadził na tyle, żeby słuchacz odczuwał wielki dyskomfort, obcując z nimi. Skoro Sonic Youth na razie nie ma, i być może nigdy już nie będzie, pozostanie śledzić dokonania członków legendy alternatywy. Oby były na takim poziomie, jak "Between The Times And The Tides".

Podziel się na facebooku! Tweetnij!