Aktualności

24-11-2009-22:55:06

Manic Street Preachers - "Journal for Plague Lovers"

Udostępnij! Tweetnij!

"My love alone is not enough, not enough, not enough". Parafrazując refren przeboju z poprzedniej płyty, moja miłość do Manic Street Preachers nie wystarczy, by zachwycić się ich muzyką. Na szczęście panowie zadbali, by na najnowszym albumie było się czym zachwycać.

Po totalnej porażce, jaką był longplay "Lifeblood" ukazał się przebojowy "Send Away the Tigers", teraz natomiast przeszedł czas na bardziej wymagający, ale znakomity "Journal for Plague Lovers". To nie jest materiał z kawałkami na listy przebojów, to nie płyta do wyławiania hitów, choć zgrabnych numerów tu nie brakuje ("Jackie Collins Existential Question Time", "Mrlon J.D"). Dostajemy za to spójny, ostry i zawadiacki zestaw z punkową zadziornością i garażowym brudem. Tak jak zapowiedzieli, to powrót do czasów "The Holy Bible". Krótkie treściwe, naładowane energią utwory, bezpośrednie jak cios prosto w twarz.

Kiedy tylko dowiedziałam się, że nad brzmieniem czuwał Steve Albini, wiedziałam, że wyjdzie z tego coś dobrego. Wyobrażałam sobie nieco przybrudzone, jazgotliwe gitary, na których tle wydzierać będzie się James Dean Bradfield. I tak dokładnie jest. Swoją drogą głos Bradfielda powinien być skarbem narodowym Walii. Nie jakaś tam błagająca o litość Duffy. Facet ma 40 lat a jago wokal wciąż jest krystaliczny i pełen emocji. Nadal potrafi wrzeszczeć jak rozgniewany nastolatek, by za chwilę ukoić delikatnym śpiewem. Zresztą jego grze na gitarze też nie można nic zarzucić. "Journal for Plague Lovers" przepełniona jest wściekłymi, metalicznymi zagrywkami. Sean Moore za bębnami i Nicky Wire na basie też świetnie wywiązują się ze swych obowiązków. Pierwszy łoi jak oszalały, drugi potrafi zaskoczyć nerwowym drganiem godnym Petera Hooka z New Order.

Gdybym miała się czegoś doczepić to spokojnych piosenek. Nie są szczególnie urodziwe i palec na pilocie mimowolnie naciska "skip", by znów można było cieszyć się hałasem. A jest się czym cieszyć.

P.S. W listopadzie 2008 roku gitarzysta MSP, Richey Edwards, został oficjalnie uznany za zmarłego. Na "Journal for Plague Lovers" zespół postanowił wykorzystać teksty, które po sobie pozostawił. Słychać, że ta płyta to dla pozostałych trzech muzyków Manic Street Preachers zamknięcie pewnego rozdziału, pogodzenie się ze stratą, katharsis.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: