Aktualności

11-03-2010-14:36:21

Scarlett Johansson & Pete Yorn - "Break Up"

Udostępnij! Tweetnij!

- Muszę nagrać duet, damsko-męski album. Nie śniłem o Scarlett czy coś. Miałem wtedy fazę na "Bonnie & Clyde" Serge'a i Brigitte i przyszło mi do głowy, że Scarlett to Brigitte - tak zapowiadał płytę "Break Up" Pete Yorn. A ja za żadne skarby nie mogę pojąć, czemu mu się nie udało.

Wiem, wiem. Scarlett w ogóle nie powinna śpiewać, ja jednak jestem w mniejszości, której podobał się jej debiutancki krążek "Anywhere I Lay My Head". I co by nie mówić o pannie Johansson ma znakomity głos. Może nie nadaje się do jakichś wokalnych wyczynów, ale z tą chrypką jest bardzo seksowny, i bardzo nadaje się na ponętny duet. I rzeczywiście, gdyby chcieć wśród współczesnych gwiazd znaleźć następczynię francuskiej gwiazdy, nowa muza Woody'ego Allena zdaje się idealna.

Potencjał więc był, tylko nie udało się go wykorzystać. Na początek nie zagrał nowy muzyczny image Amerykanki. Jeśli miała być Bardot, czemu za wszelką cenę stara się wyglądać jak studentka filologii z Minnesoty? Singel "Relator" również zdradzał, że realizacja nijak ma się do zamysłu. Ale chociaż numer nie powala, ma swoisty łobuzerski urok, czego nie można powiedzieć o pozostałych. Zamiast klimatycznych, intrygujących utworów (skoro chodziło o nowe "Bonnie & Clyde") otrzymujemy nijakie, absolutnie pozbawione charakteru indie-kompozycje. Błahe, czasem z folkowym drygiem, gdzie takie "Wear And Tear" nadawałoby się co najwyżej na stronę B singla zespołu Travis. Co więcej, rola popularnej aktorki chwilami została mocno zmarginalizowana i aż trudno się oprzeć wrażeniu , że jej zaangażowanie było głównie zabiegiem marketingowym.

Może i piosenki na "Break Up" nie są najgorsze. Fani kameralnych songwriterów pewnie znajdą tu coś dla siebie, mnie jednak strasznie mierzi zmarnowany potencjał. Nadal jednak kibicuję Johansson i jej muzycznym ambicjom, bo taki głos i seksapil szkoda rezerwować tylko dla kina.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: