Aktualności

28-05-2010-23:39:43

Lostboy! AKA - "Lostboy! AKA Jim Kerr"

Udostępnij! Tweetnij!

Po 30 latach artystycznego małżeństwa z Charliem Burchillem, Jim Kerr postanowił zrobić skok w bok. Związkowi to nie zaszkodzi, za to fanom da sporo radości.

Z charakterystycznymi wokalistami popularnych zespołów jest kłopot, gdy nagrywają solową płytę. Dumamy dlaczego, dla kogo, czy będzie to tak dobre, jak albumy kapeli. Przypadki udanej kariery solowej śpiewaków sławnych grup są nieliczne, ale Kerr może chodzić z podniesionym czołem. Początkowo problemem przy słuchaniu "Lostboya..." będzie wyskakująca w głowie nazwa "Simple Minds". Będziemy szukać analogii, porównywać solowe piosenki Jima do nagrań z Charliem. Nic dziwnego, skoro mamy do czynienia z muzykiem wpisanym od lat w pewien kontekst. Ale jeśli spojrzeć z szerszej perspektywy nie budując oceny jedynie na analizie porównawczej, numerów solowych Kerra i utworów Simple Minds, cenzurka musi być wysoka.

Jim umie cudnie tworzyć wyrafinowany pop, lekko przyprawiony zadziornym rockiem. Rozmarzone, pełne echa i łagodnych dotknięć gitary muzyczne pejzaże, maluje udanie w zespole i samodzielnie. Prawdą jest i to, że "Bulletproof Heart" czy "Lostboy" mogłyby się z powodzeniem znaleźć na krążku Simple Minds z końcówki lat 80. i początku 90. Solo Kerr postawił jednak nie na subtelne, tęskne melodie, ale na dynamiczny, taneczny rytm, dudniącą perkusję i pulsujący bas. "Refugee" czy "She Fell In Love With Silence" mogłyby ożywić niejedną imprezę. Kerr wraz z współkomponującym Jezem Coadem pokusił się o parę fajnych rozwiązań aranżacyjnych i zmian aury piosenek. Ciekawie wypada przez to choćby "Shadowland" z gitarą podgrywającą pod wokalem melodię śpiewaną przez Jima. Jeszcze lepsze wrażenie zostawiają "Soloman Solohead" i "The Wait Parts 1+2", w których zderzają się minimalna, ambientowa elektronika z mocnymi akcentami. Dzięki doświadczeniu i wyczuciu udało się Kerrowi dodać do piosenek fortepian, smyczki, komputerowe sample, kilka warstw wokalnych oraz parę innych smaczków i uporządkować to także wszystko ładnie pasuje.

"Lostboy..." to więcej niż dobra płyta, która - co piszę z przykrością - zapewne przemknie jak meteoryt, owocując kilkoma linijkami w biografii Jima i Simple Minds. Dorobek grupy jest zbyt wielki, by można było wyskoczyć z jego cienia. W starciu z taką "Street Fighting Years" solowa płyta Kerra szans żadnych nie ma. Ale i tak dobrze, że Jim zrobił ten skok w bok. Oby każdy kończył się takimi konsekwencjami.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: