Aktualności

25-06-2010-12:32:45

Titus' Tommy Gunn - "La Peneratica Svavolya"

Udostępnij! Tweetnij!

W zalewie świątecznej, tandetnej, przesłodzonej muzyki, taka propozycja jak "La Peneratica Svavolya" jest dla fana rocka niczym ożywczy łyk wody na pustyni albo zastrzyk adrenaliny dający chęć do życia w zblazowanym otoczeniu.

Muzyk z szelmowskim uśmiechem na okładce zdaje się pytać: "I co wy na to, hę,". Dobrze wie, jak dobra jest praca, którą wykonał. W tym przypadku nie tylko wokalna, tekstowa (nie napisał tylko słów do "The Singer") i instrumentalna, lecz również aranżacyjna i producencka. Wsparli go: na gitarze Tomasz "Lemmy Tha Rocka" Olszewski (dawniej pod ksywką Lemmy Demolator grający na basie w Creation Of Death i Turbo) oraz na bębnach Marcin "Viking De Light Giver" Leitgeber, znany z formacji Heavy Weight i Short Fuse.

Titus ma jeden wielki plus - we wszystkim, co robi jest szczery, nikogo nie udaje, nie zakłada żadnych masek. Nie bawi się w kombinowanie, tworzenie nowej jakości. Wyrzuca z siebie muzykę, jaka siedzi w nim od lat. Dlatego na krążku jest mocno, z wykopem i melodią, drapieżnie hardrockowo, klasycznie metalowo, jajcarsko, w klimacie luzu, dobrej zabawy, swawoli. Skojarzenia z Motörhead są uprawnione, bo TTG to także trio, a w kawałkach kapeli skumulowana jest podobnie potężna energia, produkowana przez świetnie działającą rytmiczną baterię i więcej niż solidną gitarę (znakomite wesołe partie w "The Awakening" czy "Big Brutal Swings"). Od Motörhead trochę odróżnia Titusa i spółkę, że Polacy potrafią wyhamować, serwując spokojny motyw gitarowy, basowy na tle wokalu lub bez niego, a potem rozpędzić się jeszcze bardziej ("The Singer"). Brytyjska legenda zwykle ładuje od początku do samego końca bez większych kalkulacji, choć wyjątki od tej zasady można u niej znaleźć. Titus śpiewa podobnie, jak w Acidach, a jeśli czymś zaskakuje, to basowymi solówkami, które w kilku momentach toczą fajny pojedynek z gitarą. Są także ozdobniki w postaci drumli czy grzechotki.

Titus ma naturalny dar do komponowania takiej trafiającej w serce muzyki i pozostaje tylko cieszyć się z tego, że "La Peneratica... " to pierwsza z trzech płyt, które mają powstać pod szyldem TTG. Gdyby Titus urodził się w Kalifornii pewnie dziś mieszkałby w Beverly Hills otoczony bujnokształtnymi paniami, wpadał na imprezy do Hugh Hefnera, a najczęściej przesiadywałby w Rainbow Bar, opróżniając z Lemmym klubowy magazyn z zapasów bourbona. Cieszmy się, że tak nie jest, bo inaczej kto dałby polskim fanom taką muzę, na takim poziomiea


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: