Aktualności

26-02-2011-01:42:12

Gruff Rhys - "Hotel Shampoo"

Udostępnij! Tweetnij!

Trzeci album w dorobku Walijczyka miał premierę w Święto Zakochanych. Czy jest on prezentem artysty dla ukochanej osoby, nie wiem. Wiem za to, że Gruff Rhys ujawnia na płycie miłość do różnych odmian muzyki sprzed lat. I nieźle mu to wychodzi.

W 2010 roku Gruff skończył 40 lat. Taki wiek zmusza niektórych facetów do refleksji nad życiem, przemijaniem i kruchością. Bywa, że zaduma kończy się kryzysem wieku średniego i depresją. U Walijczyka na szczęście nie widać żadnych oznak tego typu dolegliwości. Są długie spojrzenia w przeszłość i pojawia się uśmiech.

Owa przeszłość, to nie tylko lata 70., 80., 90. To również lata 60. , kiedy artysty jeszcze nie było na świecie. Rhys zaległości w muzyce popularnej nadrobił. Stąd piosenki o retropopowym ładunku, z uroczymi i dość bogatymi aranżacjami, który mogą kojarzyć się ze Scottem Walkerem i późnymi Beatlesami. Smyczki, instrumenty dęte i perkusyjne ładnie podkreślają klimat choćby "Vitamin K" i "Take A Sentence". Gruff śpiewa je melancholijnym głosem, który skojarzył mi się momentalnie z Elvisem Costello. Chwilami pachnie The Clash, Tomem Pettym, ale mamy też nieco jazzu, leniwe country, a nawet pogodną aurę, którą dają mocne trąbki. Jakby Rhysowi podgrywał w studiu zespół meksykańskich mariachi.

Minus płytyr Brak kandydatów na przeboje. Poza "Space Dust 2", którą Walijczyk śpiewa w duecie z panią, i "At The Heart Of Love", żadna piosenka się nie wybija. Są ładnie zaaranżowane, melodyjne, ambitne. Bardzo przyjemne do słuchania. "Hotel Shampoo" to druga z dobrych informacji, jakie miał dla nas w tym roku Rhys. Pierwszą było zapewnienie, że Super Furry Animals nie przestaje istnieć. Czekam więc na album zespołu.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: