Aktualności

06-10-2011-13:23:44

Whitesnake - "Forevermore"

Udostępnij! Tweetnij!

Biały Wąż wciąż ma hardrockowy jad i wciąż śpiewa grafomańskie teksty. Siła jadu na szczęście nie słabnie. Ukąszenia smakują przyjemnie, antidotum nie jest konieczne.

Kiedy David Coverdale znajduje dobrego współpracownika (Doug Aldrich), który do tego jest klasowym gitarzystą, fani hard rocka mają zwykle powody do radości. Wspaniały głos plus rasowa gitara rodzi związek, którego owocami długo i chętnie się rozkoszujemy.

David i Doug rozumieją się świetnie. Dlatego jest na krążku amerykański luz, dzięki któremu płyty słucha się przyjemnie, jest erotyczne kołysanie. Są soczyste riffy i kapitalne solówki, "wycinane" przez Aldricha oraz drugiego wybitnego eksperta, Reba Beacha (fajny gitarowy pojedynek jest np. w "Dogs In The Street"). Udanie wpasowuje się w całość solidna sekcja rytmiczna, z cenionym bębniarzem Brianem Tichym (m.in. Ozzy Osbourne, Billy Idol).

Album wchodzi lepiej niż udany "Good To Be Bad". Więcej tu żrących numerów. Czadowych, z wykopem, jak "Love And Treat Me Right", faktycznie mający bluesowy sznyt "Whipping Boy Blues", "Steal Your Heart Away", jak i balladowych słodzików w stylu "One Of These Days". Pobrzmiewają echa przebojów Whitesnake z czasów komercyjnych triumfów, choćby "Is This Love" i "The Deeper The Love" w "Easier Said Than Done".

Łyżeczka dziegciu jest konieczna. Płyta choć poziomem przewyższa poprzednią, jest za długa i nie przykuwa uwagi przez ponad godzinę. Parę numerów można by z niej wyciąć i wpakować na strony B. Whitesnake nie jest zespołem, który sprawdza się w dłuższych formach. Słychać to w epickim numerze tytułowym. A teksty Davidaf Wiadomo - on kocha ją, chciałby z nią zrobić to i owo, i tak dalej. Ale tego można było się spodziewać. "Poezja" wokalisty jest nierozerwalną częścią tego hardrockowego fenomenu. Fenomenu, który wciąż potrafi dawać wiele przyjemności. Na trzynaście ukąszeń Białego Węża z dziesięć tak właśnie działa.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: