Aktualności

31-01-2012-02:17:43

Of Montreal - "Paralytic Stalks"

Udostępnij! Tweetnij!

Już wiem, dlaczego Of Montreal nie są w stanie w takim stopniu zaistnieć w świadomości słuchaczy na całym świecie, w jakim udało się to ich krajanom z nieistniejącego już R.E.M. Samo odkurzanie cudzych pomysłów do tego w żadnym wypadku nie wystarczy.

To już jedenasty materiał kapeli z Georgii, a ja dalej nijak do Of Montreal nie umiem się przekonać. Nie kwestionuję warsztatu muzyków. Chwała też im za to, że inspiracji szukają wśród wspaniałości psychodelicznych sprzed 40 lat, że umieją pisać zgrabne popowe piosenki z miłymi dla ucha melodiami. Jeszcze lepiej, że sięgają też do innych gatunków - glam rocka, muzyki ilustracyjnej, rocka późnych Beatlesów. Rzecz w tym, że bardziej tu słyszę późnych Beatlesów, wpływy Marianne Faithfull w końcowej fazie krążka czy Davida Bowiego różnych punktach płyty niż Kevina Barnesa, który w Of Montreal odpowiada za muzykę.

"Paralytic Stalks" jest niczym... "stalking", czyli uporczywe śledzenie kogoś znanego. Wprawdzie w przypadku Of Montreal pierwowzory raczej nie wyjdą z nerw i nie postawią muzyków przed sądem, lecz słuchacze mogą mieć do zespołu uzasadnione pretensje. I nie o samo silne naśladownictwo chodzi, bo któż dziś jest w stanie stworzyć zupełnie nową jakość w muzycei Chodzi się o to, że łączenie inspiracji w jedną całość raz, że nie ma wyraźnego piętna artysty naśladującego, a dwa, Of Montreal zbytnio brnie w psychodeliczne niby-improwizacje i hałasy, które odbioru na pewno nie uprzyjemnią. Tak dzieje się od "Ye, Renew The Plaintiff" do niepotrzebnie rozciągniętego do ponad 13 minut "Authentic Pyrrhic Remission". Jak będę chciał posłuchać sobie fajnych psychodelicznych motywów, to sobie włączę wczesny Grateful Dead, Hawkwind albo jakichś krautrockowców. Na pewno nie Of Montreal. Za bardzo to wysilone, sztuczne i bezduszne.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: