Aktualności

29-10-2013-17:32:24

Pusha T - "My Name Is My Name"

Udostępnij! Tweetnij!

Pusha T zapowiadał, że oficjalny solowy longplay, który ukazał się po wielu latach oczekiwaniach, pokaże jego pozycję w rapowym światku. Miał być album roku i ostateczna koronacja.

Kto pamięta płyty Clipse, wcześniejsze mikstejpy rapera oraz jego gościnne udziały, których od lat daje mnóstwo, ten doskonale wie, że mamy do czynienia z jednym z najlepszych tekściarzy w historii hip-hopu. Nie przesadzam ani trochę, to w pełni przemyślana i wyważona opinia. Pusha T wzorowo łączy szczere, przejmujące opowieści o życiu na ulicy, sprzedaży narkotyków z rapem na temat blichtru, pięknych modelek, drogich hoteli. Na "My Name Is My Name" znów możemy usłyszeć o jego życiowej drodze, o tym, ile musiał sprzedać kokainy, aby się dorobić i żyć na takim poziomie, o jakim marzył. Obecnie jest milionerem, raperem o gwiazdorskim statusie, ale nie zapomina o ludziach, którzy każdego dnia wiele ryzykują, aby chociaż spróbować iść jego drogą. Temat białego proszku obecny jest w zasadzie w każdym kawałku, ale największe wrażenie robi numer "Nosetalgia", gdzie obok Pushy rapuje Kendrick Lamar, opowiadający o przykrym dorastaniu w domu, w którym ojciec był narkomanem. To robi wrażenie - dwóch genialnych tekściarzy. Obaj mieli niełatwe dzieciństwo, ale Kendrick wyrwał się z tego bez uciekania do nielegalnych interesów, a Pusha zbudował prawdziwe imperium. Robi wrażenie. Gości na płycie jest sporo, ale gospodarz wykorzystał ich bardzo umiejętnie. Jak sam przyznaje w otwierającym albumie "King Push" on nie jest od refrenów, od zapadających w pamięć melodyjek, ale od mocnego rapu i linijek, które pozostają w głowie na lata. W związku z tym mamy całkiem liczne grono ekspertów od wokaliz w klimacie R&B (Kelly Rowland, Chris Brown, The-Dream), starych znajomych Pushy jeszcze z czasów Clipse (Ab-Liva, Pharrell), ale też osoby będące obecnie na komercyjnym szczycie, czyli m.in. 2 Chainz, Big Sean oraz Future. W końcu miał to być krążek na bogato. No i takim faktycznie jest. Świetna produkcja (Kanye West, Pharrell, Hudson Mohawke i kilka równie znanych nazwisk) połączyli futurystyczne, oszczędne dźwięki, które zdominowały pierwszą połowę wydawnictwa, ze znacznie cieplejszymi, bardziej słonecznymi brzmieniami na drugiej części wydawnictwa. To na dobrą sprawę też przypomina albumy Clipse. I niby wszystko jest na wysoki błysk, rapersko wzorowo, produkcyjnie kapitalnie, ale czegoś brakuje. Przede wszystkim album nie zaskakuje i nie stoi na wyższym poziomie niż wcześniejsze czy to darmowe, czy kompilacyjne materiały rapera. Od tak wielce wyczekiwanego oficjalnego longplaya należało oczekiwać trochę więcej, tym bardziej, że sam Pusha T regularnie podgrzewał atmosferę.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: