Aktualności

29-11-2013-16:00:14

Imperial State Electric - "Reptile Brain Music"

Udostępnij! Tweetnij!

Nicke Andersson to świetny, wszechstronny muzyk. Po odejściu z Entombed udowodnił z The Hellacopters, że świetnie czuje rocka. To samo robi w swoim kolejnym zespole, Imperial State Electric. Już po raz trzeci.

Szwed to postać charyzmatyczna i taki trochę muzyczny król Midas. Za co się nie weźmie, okazuje się, że robi to doskonale i osiąga sukces. Co prawda za death metal pod szyldem Death Breath bierze się nieregularnie, ale jak już się weźmie, wychodzi cudo. Cuda Nicke tworzy też w działce, którą zagospodarowuje już blisko dwie dekady. A rosną na niej kapitalny dynamiczny oldschoolowy rock spod znaku Beatlesów i Stonesów, melodyjny rock w stylu Kiss, szczypta punka genetycznie powiązana z The Clash. Muzyka na "Reptile Brain Music" to kwintesencja takiego grania, hołd dla największych mistrzów gatunku.

Andersson jest oczywiście postacią główną, ale kapitalny efekt udało mu się osiągnąć dzięki współtowarzyszom rockandrollowej podróży, którzy takie granie czują doskonale. Wśród nich jest basista Dolf de Borst, którego fani garażowego rocka z pazurem znają ze świetnej kapeli The Datsuns. Nicke oczywiście zadbał o to, aby muzyka z "Reptile Brain Music" brzmiała prawdziwie, oldschoolowo. Konsumując ją przenosimy się w czasie do lat 70. i 80. poprzedniego wieku, gdy punk, glam rock i hard rock święciły triumfy. Imperial State Electric trzecią płytą na pewno narobi trochę zamieszania za granicą (w Polsce, niestety, zespół zna zaledwie grupa maniaków), bo niemal każdy kawałek to materiał na przebój. Potknięciem, aczkolwiek nie jakimś strasznie wielkim, jest wolniejszy "Dead Things". Na przeciwległym biegunie plasuje się na przykład "Eyes", który ma wszelkie składniki ku temu, aby stać się naprawdę wielkim hitem na skalę międzynarodową.

Fantastycznie słucha się "Reptile Brain Music". Tych niespełna 35 minut mija w świetnej atmosferze. Tu nie ma zaskoczeń, wolt stylistycznych. Czujemy się jak na fajnej imprezie w dobrze znanym rockowym klubie, gdzie zawsze jest wesoło, wisi gęsta zawiesina dymu, a trunki wchodzą cudownie, podnosząc poziom spontaniczności i nieprzewidywalności płci obojga. Nicke z zespołem będzie promować płytę na wspólnych koncertach z Dregenem, z którym kiedyś zakładał The Hellactopers. Marzy mi się taki zestaw w Polsce. Byłoby pięknie.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: