Aktualności

30-12-2013-18:54:45

Beastmilk - "Climax"

Udostępnij! Tweetnij!

Dzięki światu za social media - mogą z całą pewnością stwierdzić członkowie rezydującego w Finlandii zespołu Beastmilk. Dzięki nim "orgazmem" zarażonych zostało mnóstwo ludzi na świecie.

"To milk, or not to milk" - można by zinterpretować okładkę debiutu kapeli. Ale dość turnieju skojarzenia, bo z poważną sztuką w rocku alternatywnym obcujemy. Na pewno trzeba dodać, że w Beastmilk najsłynniejszą postacią jest angielski wokalista Kvohst (celnicy na lotniskach zobaczą w dowodzie personalia Matt McNerney), który równolegle czaruje w wydawanej przez tę samą wytwórnię, co Beastmilk (Svart), wspaniałej psychodelicznej grupie Hexvessel. Nagrywał też z Code i Dodheimsgard. Kvohst genialnie łączy maniery wokalne Morrisseya, Roberta Smitha, Iana Curtisa, Petera Murphy'ego, Jaza Colemana i wczesnego Iana Astbury'ego, gdy The Cult byli jeszcze Southern Death Cult, przymierzali się do skrócenia nazwy o dwa pierwsze człony i nagrania "Dreamtime". Emanujące z głosu wokalisty skojarzenia, odnoszą się też w dużym stopniu do fantastycznej muzyki Beastmilk.

To, co napisałem o Kvohście, w odniesieniu do muzyki koniecznie trzeba uzupełnić o niesamowitą postpunkowo-nowofalową dynamikę. "Climax" to nie są kawałki depresyjne, melancholijne, snujące się w tempie żółwim, przy których nic tylko pociąć się tępą żyletką. Te numery mają niesamowitego kopa! Dodatkową zaletą jest to, że są w większości krótkie i konkretne. Tylko dwa trwają ponad 5 minut, ale nie można zarzucić im przesadnych dłużyzn, doprowadzających słuchacza do ziewania. Najpiękniejsze jest w "Climax" to, że skupia w sobie rozbudowany kalejdoskop nawiązań z kręgu alternatywnego grania, a nie mamy zespołowi do zarzucenia, że te inspiracje są zbyt nachalne. Odświeża on wiele formuł, zagrywek, dając jednak coś od siebie. Oprócz niesamowitej dynamiki, również świetny klimat numerów, raczej mroczny i niewesoły. Płyta brzmi świetnie, organicznie, prawdziwie, nie czuć tutaj krzty studyjnego oszukaństwa (zasługi za to spływają na Kurta Ballou z Converge). Biografia Beastmilk korzysta z określenia "apokaliptyczny post punk", które w niezłym stopniu oddaje to, co kwartet tworzy. Na Fejsie wiara wirusowo share'uje link do odsłuchu "Climax". Komentarze są w większości pozytywne. Dziwne nie jest. Dawno nie było tak silnego niczym niedawny huragan Ksawery powiewu świeżości w muzyce alternatywnej. Albo inaczej, nikt tak dobrze nie odkurzył alternatywnych tradycji.

Malutka Svart Records miała w 2013 roku dwa wielkie strzały. Pierwszy, to płyta Oranssi Pazuzu. Drugim jest Beastmilk. Nie mylił się Fenriz z Darkthrone, który zachwycił się zespołem już po wydaniu przezeń pierwszej demówki. Norweg na muzyce świetnie się zna i od razu wyczuł, że w grupie drzemią wielkie możliwości. "Climax" jest płytą wspaniałą. Poprzeczka wisi bardzo wysoko. Jestem wielce ciekaw, co nastąpi po "orgazmie"...


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: