Recenzja

30-08-2011-16:06:54

Red Hot Chili Peppers - "I'm With You"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Zapewniają, że są z nami, ale ilu fanów Red Hot Chili Peppers będzie z najnowszym dziełem zespołu? Tych, którzy kochali płyty nagrane z genialnym Johnem Frusciante raczej niewielu.

Zapowiedź dawała nadzieję, że może być bardzo dobrze, choć zabrakło w zespole Frusciante. Singlowy numer "The Adventures Of Rain Dance Maggie" do promocji albumu nadaje się bowiem idealnie. Zaraża bujającym klimatem, a "Hey now" z refrenu bankowo będą śpiewać z grupą stadiony. Do tego jest fajna, taka poźnobeatlesowska gitara Josha Kilnghoffera.

Singel to nie jedyny jasny punkt. Lecz mocno świecących światełek w tunelu RHCP nie zamontowali wiele. Zaczyna się od jasno skrzących się piosenek - żywych, łączących późnych Beatlesów ze złotymi czasami disco i ostrym gitarowym rockiem ("Monarchy Of Roses") albo skoczny puls, garażowo rzężącą gitarę z elektronicznym popem ("Factory Of Faith"). Przez kolejnych kilkanaście minut jest jednak popadanie w nudę i bylejakość. Słuchacz ma jeszcze trzy momenty do ożywienia się. Uwodzący słonecznymi, tanecznymi rytmami rodem z Afryki "Did I Let You Know", mający podobny rodowód i zastrzyk optymizmu "Dance, Dance, Dance" oraz melancholijna ballada "Meet Me At The Corner" z ładnym refrenem. Trochę na siłę można jeszcze dorzucić nieco psychodeliczny "Even You Brutus?".

Czy "I'm With You" to w takim razie słaba, zła płyta? Nie. Są na niej dobre piosenki, piosenki przyzwoite i parę świetnych. Jest z nią trochę tak, jak kiedyś z "One Hot Minute". Zabrakło na płycie czynnika magicznego, który dawał genialny Frusciante. Josh Klinghoffer to dobry, zdolny, rzetelny muzyk, geniuszu jednak pozbawiony. John na każdej z płyt RHCP zostawił niezatarty ślad. Josh w zasadzie tylko gra. Album został tak wyprodukowany, że jest na nim sporo smaczków, co słychać na słuchawkach. Lecz Josh jest na ostatnim planie, jest jednym z kolorów tła. Tylko parę razy występuje przed szereg. Rządzi wysunięta sekcja i wokal Kiedisa. Jest przyzwoicie. Tylko przyzwoicie. Słucha się przyjemnie, ale o ile choćby z "Californication" wiele piosenek pamiętamy do dziś i potrafilibyśmy je zanucić, o tyle na "I'm With You" ciężko takowe znaleźć. Chciałbym się mylić, lecz jeśli marzą nam się kolejne genialne płyty RHCP, możemy o nich zapomnieć w tym składzie. Ja marzę i choć naprawdę szanuję Josha jako muzyka, wołam donośnie: Johnie Frusciante wróć!

Podziel się na facebooku! Tweetnij!