Recenzja

24-08-2019-21:00:04

Taylor Swift - Lover

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Ocena:

Jeśli ktoś się obawiał, że przy natłoku mniejszych czy większych gwiazd, które co chwilę pojawiają się na scenie Taylor Swift straci pozycję głosu pokolenia, może odetchnąć z ulgą. "Lover" tylko ugruntuje jej status.

Taylor Swift należy do artystek, które nie trzymają się konkretnego stylu, lecz z płyty na płytę zmienia się i ewoluuje. Na swym siódmym już albumie Amerykanka stawia na naturalny wdzięk i dobre numery. W czasach gdy większość muzyki przypomina akrobacje i ma na celu pokazanie, jak bardzo innowacyjny, nieszablonowy potrafi być jej twórca, Swift robi coś zupełnie przeciwnego – celuje w zwykłe piosenki. Takie z ładną melodią oraz niebanalną, a zarazem nieprzekombinowaną produkcją.

Inspiracji należy szukać w latach 80., acz niekoniecznie w sferze dźwięków czy aranżacji (choć momentami też), lecz przede wszystkim w kunszcie pisania piosenek, które po prostu mają być zgrabne i przyjemne. Pełne harmonii, ładnych aranżacji i uroku. Takie właśnie są utwory na "Lover". Krótko mówiąc z mainstreamowego popu Taylor Swift płynnie przesunęła się w stronę indie popu. Jeśli szukać współczesnych porównań, to nowej Taylor Swift bliżej do Haim czy Carly Rae Jepsen niż na przykład do Charli XCX. Przy czym nie spodziewajcie się serii nostalgicznych wycieczek w przeszłość. Owszem, czasem zabrzmi niemodny saksofon, ale w towarzystwie nowoczesnych bitów ("False God"). Sporo tu także współczesnych zabiegów udających ejtisowe brzmienia. ("The Archer"), choć i po prostu ponadczasowych pop-rockowych motywów ("Paper Rings").

Nie zapominajmy oczywiście o tekstach, które przecież zawsze były siłą Taylor. - Ta płyta to pochwała miłości z całą jej złożonością, przytulnością i chaosem - wyjaśniała Swift. Niby nic nowego, a jednak Taylor dawno (a może nawet nigdy) nie brzmiała tak pogodnie. Nie walczy, nie wbija szpili, nie buduje armii, nie chce się mścić. Wracają feministyczne kwestie ("The Man"), przekonanie o własnej wartości ("ME!"), ale pojawiają się również słodkie, filuterne opowieści ("London Boy", do którego wprowadza Idris Elba). Dla kontrastu mamy smutne i - prawdę mówiąc ckliwe - "Soon You'll Get Better" (z udziałem Dixie Chicks), w którym jednak wiele osób na pewno znajdzie odbicie własnej historii.

"Lover" nie jest płytą idealną. Taylor czasami się zapętla, powiela niektóre patenty i najzwyczajniej ma słabsze, bezbarwne momenty ("Afterglow"). Na pewno album jest trochę za długi (18 numerów!), ale to w sumie szczegół. Swift pokazała bowiem, że jest coraz bardziej świadomą artystką i wokalistką, której zależy nie tylko na zdobywaniu miliardów streamów, lecz przede wszystkim na tworzeniu dobrych piosenek, które mogą przetrwać próbę czasu. Niektóre utwory z "Lover" na pewno mają na to szansę.


Lista utworów:

  1. 1. I Forgot That You Existed00:02:51
  2. 2. Cruel Summer00:02:58
  3. 3. Lover00:03:41
  4. 4. The Man00:03:10
  5. 5. The Archer00:03:31
  6. 6. I Think He Knows00:02:53
  7. 7. Miss Americana & the Heartbreak Prince00:03:54
  8. 8. Paper Rings00:03:42
  9. 9. Cornelia Street00:04:47
  10. 10. Death by a Thousand Cuts00:03:19
  11. 11. London Boy00:03:10
  12. 12. Soon You'll Get Better (featuring Dixie Chicks)00:03:22
  13. 13. False God00:03:20
  14. 14. You Need to Calm Down00:02:51
  15. 15. Afterglow00:03:43
  16. 16. Me! (featuring Brendon Urie of Panic! at the Disco)00:03:13
  17. 17. It's Nice to Have a Friend00:02:30
  18. 18. Daylight00:04:53

autor: Anna Szymla

Podziel się na facebooku! Tweetnij!