Recenzja

21-12-2014-21:05:06

Mary J. Blige - "The London Sessions"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Mary J. Bligewyjechała do Londynu, by znaleźć inspirację. Okazało się, że był to właściwy kierunek.

"The London Sessions" nie od razu zdradza nowe, odmienione oblicze Amerykanki. Owszem, brzmienie jest brytyjsko lekkie, przetkane "zamuloną" elektroniką, a Mary jest nieco mniej rozdramatyzowana niż zazwyczaj. Nadal jednak mamy do czynienia z R&B i balladami. Może czasem bardziej popowymi, jak fortepianowo-smyczkowe "Doubt", ale i dość typowymi dla Blige jak "Therapy". Pierwszym poważnym zaskoczeniem jest akustyczne "When You're Gone", ale prawdziwy szok fani MJB przeżyją przy mocno syntetycznym i znakomitym "Right Now". Amerykanka znakomicie odnajduje się w tanecznych klimatach, jakie zaproponowali jej bracia Lawrence'owie z Disclosure (także w "Follow"). Podobnie w jeszcze bardziej energicznym, klubowym "My Loving", elektroniczno-nostalgicznym "Nobody But You" czy wakacyjno-balearowym "Pick Me Up".

Za sprawą takich współpracowników jak Naughty Boy, Emeli Sandé czy wymienieni wyżej Lawrence'owie, Mary J. Blige odmłodziła się artystycznie. Zrobiła to jednak ze smakiem, klasą i umiarem. Blige nie próbuje ścigać się z Katy B czy AlunaGeorge, ale potrafiła znakomicie odświeżyć i urozmaicić swoją twórczość. Pokazała też, że jest bardziej wszechstronną artystką niż można było przypuszczać. Dla tych, którzy wolą bardziej klasyczną Mary, pozostają brzmiące współcześnie ballady z hollywoodzkim polotem.

"The London Sessions" to więcej niż udane połączenie imprezowej brytyjskiej sceny pop-klubowej z soulową głębią i doświadczeniem.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!