Recenzja

25-02-2009-17:05:33

Carla Bruni - "Comme si de rien n'etait"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

"Marność nad marnościami i wszystko marność". Ta właśnie maksyma najlepiej opisuje dzieło Carli Bruni.

Zresztą sama artystka nadając płycie tytuł "Comme si de rien n'etait" ("Jakby nic się nie stało"), podpowiada, jaki stosunek do owego liryczno-muzycznego tworu mieć należy. Nic bowiem by się nie stało, gdyby album w ogóle nie ujrzał światła dziennego. No, może kilkoro dziennikarzy miałoby mniej używania. Pani prezydentowa stworzyła zestaw absolutnie niestrawny. Album, który wypełniły nagrania tak nudne i pretensjonalne, że najlepiej je po prostu ominąć. Dosłownie, szkoda cennych minut, aby poświęcić je czemuś tak pozbawionemu wyrazu.

Proste, czasem jedynie wzbogacone aranżacyjnie jakąś harmonijką czy smykami melodie służą za tło dla głosu Bruni. Problem w tym, że nasza bohaterka nie ma go za grosz. Na jedną modłę, z tym samym udawanym rozanieleniem podśpiewuje koleje niewyobrażalnie głupiutkie piosneczki. Kruche, nijakie, bezbarwne. Zakładam, że w jej zamyśle miało być zwiewnie i romantycznie, jak w majowy poranek nad Sekwaną. Wyszło tandetnie.

Najgorzej gdy zaczynają docierać do nas teksty, głównie o miłości. Niby nie ma w tym nic złego, bo w końcu miłość to piękna rzecz. Ale 40-letnia kobieta kwiląca niczym nastolatka "jestem zakochana, jestem zakochana" albo doprowadzi do pewnym odruchów bezwarunkowych, albo wywoła niekontrolowany atak śmiechu. Szczytem są jednak poważniejsze próby poetyckie, w stylu, "chcę umrzeć w niedzielę/z pierwszym drżeniem wiosny/pod wielkim słońcem Szatana". Śpiewanie po angielsku i włosku bynajmniej nie ratuje sytuacji, bo kiedy już dobrniemy do końca tego dzieła jesteśmy w stanie wydać z siebie tylko jedno... Mon Dieu!

Podziel się na facebooku! Tweetnij!