Recenzja

25-02-2009-17:09:08

Lykke Li - "Youth Novels"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Trzeba na tę płytę bardzo uważać. Jeśli nieopatrznie damy się jej porwać, na kilka tygodni może na dobre zablokować naszą wieżę.

Nigdy nie byłem wielkim fanem dokonań skandynawskich artystów około popowych. Ich alternatywność wydawała mi się nadumana i jakaś taka "bohemiarska". A już zupełnie nie mogę pojąć wręcz kultowego uwielbienia, jakim darzy się u nas Sigur Rós czy Múm - wielkich idoli dla chłopców z tygodniowym zarostem, przyodzianych niezależnie od pory roku w gustowne, niby ot-tak narzucone na siebie szale, oraz dziewczynek w rajstopach, z fochem na twarzy, dyskutujących po świt o niezależnym kinie z Grenlandii. Na całe szczęście Lykke Li, młodziutka dziewuszka ze Szwecji, nie ma z nudziarską alternatywą nic a nic wspólnego.

Debiutancki album Lykke Li to produkcyjny majstersztyk Björna Yttlinga z Peter Björn and John. Szwedzki muzyk stworzył czternaście nienachalnych, prostych, ale genialnie dopracowanych i dopieszczonych pod każdym względem kompozycji. Odnajdziemy na "Youth Novels" partie takich instrumentów jak flet, smyczki, tamburyn, wszystko spajają zaś akustyczne gitary, klawisze i połamane bębny. Momentami można odnieść wrażenie, jakby warstwa muzyczna była niedokończoną ścieżką dźwiękową do któregoś z filmów Larsa Von Triera. Piękno, głębia i wielowarstwowość, ale w pełni przystępna i przebojowa.

Na tym tle urokliwa, jakby trochę lękliwa i niepewna siebie Lykke Li wyśpiewuje banalne (ale nie prostackie!) pieśni o smutku, miłości, samotności, zagubieniu, dojrzewaniu. Robi to czarująco - jakby od niechcenia, rzucona na pozornie za głęboką wodę. Spokojnie zaprasza nas do swojego małego świata, z rumieńcami na twarzy otwierając kolejne komnaty.

"Youth Novels" to czternaście najnormalniejszych na świecie piosenek. I właśnie ta normalność w tych nienormalnych czasach jest tak urzekająca i wciągająca.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!