Recenzja

06-03-2009-18:59:42

The Game - "L.A.X."

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

The Game ma niesamowity talent do nagrywania udanych albumów, markujących w stu procentach jego raperskie niedostatki. Tak też stało się i tym razem.

Nie oszukujmy się - raperów lepszych od kalifornijskiego gwiazdora jest na pęczki. Tylko co z tego, skoro albo nie potrafią dobrać odpowiednio muzyki, albo nie mają wystarczającej charyzmy, albo piszą teksty tak mądre i zawiłe, że chyba tylko oni sami rozumieją ich przesłanie. No właśnie. U The Game'a nie ma poezji na miarę 2Paca, mądrości w stylu Taliba Kweli czy Commona. Jest za to równa, mocna hiphopowa jazda bez trzymanki od pierwszej do ostatniej minuty.

"L.A.X." to już trzeci album w jego dyskografii, a drugi nagrany bez producenckiej pomocy jego mentora, czyli samego Dr. Dre. Jego nieobecności wcale jednak nie słychać na krążku. O muzykę zadbali tak różni producenci jak J.R. Rotem, Scott Storch, Kanye West czy Hi-Tek,
a za ich pracę wręcz trzeba wystawić ocenę bardzo dobrą. Pełno na albumie ucieczek poza hiphopowych - do soulu, funku, a nawet rocka (kapitalne "Dope Boys" z walącym w bębny jak opętany Travisem Barkerem znanym chociażby z Blink-182). W efekcie płyta, pomimo że bardzo długa, nie nudzi.

Swoje dołożyli też goście, których na "L.A.X." The Game dokooptował w prawie każdym numerze. Od wyjadaczy sceny z Zachodniego Wybrzeża (Ice Cube), przez najjaśniej świecące gwiazdy z południa (Lil Wayne, Ludacris), mądrych, zaangażowanych weteranów (Common, Nas, Raekwon), aż po doskonale dopasowanych twórców R&B (Ne-Yo, Chrisette Michelle, Keyshia Cole). Środki finansowe przeznaczone na realizacje krążka zapewne przekroczyły roczny budżet wielu polskich gigantów wydawniczych. Najważniejsze, że pieniądze nie zostały głupio przejedzone, tylko pomogły w osiągnięciu niesamowicie wysokiego poziomu.

O samym The Game na końcu, bo też trudno napisać w jego temacie coś odkrywczego. Rapuje równo, emocjonalnie, wkładając w teksty i ich wykonanie całego siebie. Jeśli ktoś go kiedyś polubił, na pewno nie będzie zawiedziony. Po raz kolejny okazało się, że chociaż nigdy nie będzie najwybitniejszym twórcą w historii, zostanie zapamiętany jako ten, który umie poszczególne składniki płyty podobierać w taki sposób, by brzmiała ona po prostu wybuchowo. I jeśli "L.A.X." będzie zgodnie z zapowiedziami jego ostatnim albumem w karierze - żegna się z muzyczną sceną w wyśmienitym stylu.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!