Recenzja

24-03-2009-18:03:42

LL Cool J - "Exit 13"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

LL Cool J nie jest już królem rapu, ale za sprawą ostatniej płyty wydanej dla Def Jam stanie się jesiennym królem kontrowersji. "Exit 13" albo pokochasz, albo wyrzucisz w przepaść - środka nie ma.

W zalewie bezpłciowych i brzmiących tak samo albumów hiphopowych, nowe dzieło dziadka LL ma w sobie coś wyjątkowego. Po dwudziestu latach spędzonych w wytwórni Def Jam raper koniecznie chciał odejść z klasą. Chciał połączyć oldschoolowe, klasyczne brzmienie lat 80., słodki klimat mainstreamowego rapu lat 90. i najnowsze nurty, gdzie koniecznie musi być R&B i gościnnie ktoś gorący. Udało się? I to jak!

Na "Exit 13" mamy prawdziwe zatrzęsienie numerów, obok których nie można przejść obojętnie. "You Better Watch Me" na podkładzie Marley Marla, "This Is Ring Tone M..." z Grandmaster Cazem czy "Get Over Here" to mistrzowski ukłon w stronę starych czasów. "Come and Party with Me" to trzech wielkich facetów (obok LL Cool J-a rapują tu Fat Joe i Sheek Louch) chwalących przyjemności doczesne, a że lubią imprezować z pięknymi laskami i ciekawie o tym nawijają, wie każdy fan rapu. Dla kontrastu bardzo zaangażowany numer z Wyclefem "Mr. President" (no tak, kiedy rapować o tym, jak nie w przeddzień najważniejszych wyborów prezydenckich w historii "czarnej" Ameryki?). Niestety wypełniaczy też nie brakuje - takie numery, jak "Baby" czy "Cry" tylko irytują.

Nie powiedziałbym w żadnym wypadku, że "Exit 13" to już teraz klasyk rapu. Raz, że za wcześnie na takie oceny, dwa - chyba byłoby to jednak na wyrost. Płyta budzi jednak i emocje i kontrowersje. Gdyby LL nie miał jaj, nagrałby piętnaście słodziutkich cukiereczków na beatach Timbalanda i The Neptunes, zgarnął kasę i po zabawie. Okazało się, że jaja jednak ma.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!