Recenzja

21-04-2009-11:42:24

Pete Doherty - "Grace/Wastelands"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kiedyś, to był ktoś. Właściwe taki nikt - degenerat, alkoholik i narkoman, jednak legenda, którą świadomie, czy też nie świadomie niósł na swoich wątłych barkach robiła swoje. Wszak w każdym z nas jest, a właściwie była namiastka Pete'a Doherty'ego - taki swoisty zły bliźniak.

Teraz z tego rozwydrzonego młodzieńca, któremu wróżono nagły koniec, powstał przybity nudziarz - ten, kto wie, że robił źle i teraz szuka przebaczenia. Taki los spotyka chyba wszystkich Piotrusiów Panów, którzy jednak postanowili dorosnąć. Na "Grace/Wastelands Doherty tylko w kawałku singlowym "Last Of The English Roses" daje namiastkę swojej dawnej, romantycznej świetności. Reszta to klasyczne eksperymenty jego kolegi z zespołu Blur - Grahama Coxona, który zaaranżował brzmienie tego albumu. Pete jest tutaj tylko gościem, bardzo niewyraźnym - coś tam brzęczącym pod nosem. Nuda wściekle atakuje na każdym kroku. Dużo wątków pobocznych (czasem nawet echa trip-hopu), chyba za dużo - już w ogóle rozmywających cały album i uwieczniających go w tak zwanym backgroundzie.

Miało być prawdziwe, dojrzałe dzieło w stylu Dylana - powstała jego słaba imitacja. Właściwie Doherty zawsze mówił niewyraźnie, jednak w tym momencie przeszedł sam siebie. Mam nadzieje, że na następnej swojej produkcji się opamięta i jak to miał w zwyczaju nie omieszka zwymiotować na kogoś ze sceny. Pete, proszę, wróć!

Podziel się na facebooku! Tweetnij!