Recenzja

27-04-2009-22:00:49

Heaven And Hell - "The Devil You Know"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Balon oczekiwania na album został nadmuchany do wielkich rozmiarów. Nie pękł, ale po premierze nieco się skurczył. Zawodu nie ma, ale nie obcujemy z dziełem epokowym. Aczkolwiek ślady wybitności są tu obecne.

Muzycy wybrali idealny tytuł na studyjny debiut pod nazwą Heaven And Hell. Każdy fan metalu tego diabła poznał dobrze, a w wielu przypadkach od obcowania z nim zaczynał związek z ciężką muzą. Wiadomo było, że Iommi wymyśli młócące, przygniatające, gitarowe riffy, zaś Butler i Appice dadzą mu potężne wsparcie sekcji rytmicznej, z charakterystycznie bałaganiącym w tle basem i mocnymi uderzeniami bębnów. A Dio, jak to Dio, dośpiewa wokale w kapitalny, właściwy mu sposób. Zalążek tego, czego można było się spodziewać, pojawił się na kompilacji Black Sabbath "The Dio Years", na którą panowie nagrali trzy nowe, udane numery. Udane, nie wybitne.

Trudno mówić o rozczarowaniu. Wszak wszystkie elementy, których oczekiwałem po kwartecie, są na albumie. Do tego płyta dobrze brzmi, ma kapitalną oprawę graficzną. Problem w tym, że tylko niektóre piosenki mają magiczny błysk, właściwy utworom, które na trwałe wpisują się w klasykę gatunku. Numerem jeden jest "Bible Black", rozpoczynający się akustyczną gitarą, delikatnym śpiewem Dio, stopniowo zaostrzającym się, potem przechodzącym mocny wokal na tle świetnego, potężnego riffu Iommiego. Majstersztyk, utrzymany w mocno niepokojącym klimacie. Niewiele ustępują mu "Double The Pain" i otwierający album wolny, majestatyczny "Atom And Evil" (kapitalne wokale i momenty uspokojenia). Wyróżnia się szybki, krótki "Eating The Cannibals". Na koncertach będzie przy nim szaleństwo. Z kolei dreszcze przebiegną, gdy rozlegną się klawisze rozpoczynające mroczny, ciężki "Follow The Tears", który także wyróżnia się na płycie. Pozostałe numery są przyzwoite, dobre, i tylko tyle.

"The Devil You Know" nie jest albumem na miarę "Mob Rules", czy nagranego jeszcze z Billem Wardem "Heaven And Hell". Z pewnością jest to dobra płyta, nie wybitna, genialna, przełomowa, itp. Płyta, której legendarni artyści wstydzić się nie muszą. Czuje się ich wielkie zaangażowanie, przykładanie uwagi do detali, a Dio śpiewa z takim przejęciem, jakiego dawno u niego nie słyszałem. Za podejście wielki szacunek, bo dowodzi ono, że panowie nie odwalili po prostu pańszczyzny, lecz dali z siebie wszystko, co najlepsze. Liczę, że na tym ich współpraca się nie skończy, a następny album będzie jeszcze lepszy. Albo inaczej, bardziej magiczny. Diabeł, którego tak dobrze znamy, na pewno ma w zanadrzu sztuczki, którymi może nas zaskoczyć.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!