Recenzja

25-05-2009-03:42:32

Guns N' Roses - "Chinese Democracy"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Demokracja w Państwie Środka ma się ponoć dobrze. Wyczekiwana od ponad dekady chińska demokracja wg Axla Rose'a i przyjaciół wydana pod szyldem Guns N' Roses, nie. Kilka światełek w tunelu to za mało, aby przyznać płycie wysoką ocenę.

Trafnie opisał krążek Nikki Sixx z Mötley Crüe: "To niezła płyta, ale nie nazywajcie jej albumem Guns N' Roses". Nikt by się nie czepiał, gdybyśmy mieli do czynienia z wydawnictwem zespołu, który startuje do zawojowania świata albo projektu pod inną nazwą. Na nieszczęście Axla "Chinese Democracy" to krążek Guns N' Roses i będzie zestawiany z poprzednimi płytami, zasłużenie zajmującymi wysokie miejsce w historii ostrego rocka. Z nowym materiałem Gunsów jest tak, jak ze spotkaniem po latach znajomego ze szkoły. Na początku jest radość i miłe wspomnienia, ale stopniowo odkrywamy, że coraz więcej nam w tym kimś nie pasuje.

Odnoszę wrażenie, że Axl pogubił się w tym, co chciał przekazać. Nie było koło niego kogoś takiego jak Slash, który wytłumaczyłby, w którym momencie należy przestać kombinować i zostawić piosenkę w prostszej, bardziej przemawiającej do słuchacza, nie nużącej wersji, bo niestety z wielu kawałków po prostu wieje nudą. Brakuje też gitarowych umiejętności Slasha, który jak mało kto potrafi zagrać piękne, proste i melodyjne solo. Gdyby dostał szansę na przykład w balladzie "This I Love" (jedna z najlepszych kompozycji na płycie z piękną linią wokalu), wywiązałby się z zadania znacznie lepiej niż podwykonawcy wynajęci przez Rose'a. Bumblefoot czy Buckethead to zawodowcy wysokiej próby, ale Slash ma to "coś", co czyni go muzykiem wyjątkowym.

Zamiast ponad 70 minut "Chinese Democracy" powinna trwać najwyżej 50. Niepotrzebne i niepasujące do Gunsów są perkusyjne loopy i elektroniczne wstawki kojarzące się z The Prodigy, suche, surowe, industrialne riffy. Po co te wycieczki wokalne w wysokie rejestry, których - z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością - Rose nie będzie w stanie powtórzyć podczas koncertów ("There Was A Time", "I.R.S.")? Umiar nie był dobrym towarzyszem Axla. Amerykanin próbował wziąć trochę z tego, co nagrywał ponad 20 lat temu, dodać nowoczesne rozwiązania i stworzyć coś, co przemówi zarówno do fanów, którzy zachwycali się pierwszymi wydawnictwami zespołu, jak i do tych, którzy przyszli na świat w okolicach triumfów "Use Your Illusion". Próba się nie powiodła, co piszę z żalem, bo autorskie materiały Gunsów sprzed lat uważam za arcydzieła. Nowa płyta nim nie jest. Dobry kawałek tytułowy, "Street Of Dreams", "This I Love" i może jeszcze "Sorry" to za mało. Rose zapomniał, że od Guns N' Roses wymaga się o wiele, wiele więcej. Oby pamiętał następnym razem.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!