Recenzja

29-07-2009-23:31:53

Jordin Sparks - "Battlefield"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Jordin Sparks, jak każda inna gwiazdka, która karierę rozpoczęła w telewizyjnych programach wyszukujących talenty, od początku zmagała się z etykietką wokalistki ulepionej przez wytwórnię. Na nowej płycie odbiła więc od klimatu pop/R&B i wyciągnęła pazurki.

Jordin wyznała kiedyś ze smutkiem, że wiele osób widziało w niej głównie lustrzane odbicie Jennifer Hudson, dlatego postanowiła na drugim albumie coś z tym zrobić. Nie da się jednak jednoznacznie powiedzieć, że ma na siebie jakiś pomysł. "Battlefield" skrojono jako album pop-rockowy z elementami R&B i trochę się to ze sobą gryzie.

Po mocnym początku płyty, gdy temperatura zawrzała w hitowym "S.O.S. (Let the Music Play)", tempo zaczyna opadać i słyszymy kilka nudnych ballad z rzędu. Z letargu wyrywa nas electro-popowe "Emergency (911)", które może rozgrzać niejeden parkiet, ale już kolejne trzy piosenki zaprowadzą nas nie do klubu, tylko do sypialni. Tak z grubsza właśnie brzmi "Battlefield". Jakby dwie natury wokalistki walczyły ze sobą i jedna była wciąż smutna,
refleksyjna, melancholijna, a druga aż rwała się do zabawy i rozrabiania.

Końcowy efekt tej walki jest średni. Z niewielkim udziałem topowych producentów Sparks stworzyła materiał brzmiący w pełni profesjonalnie, zaśpiewany świetnie, ale za często przynudzający i denerwujący smętnym klimatem. Jordin musi się przy okazji trzeciego krążka zdecydować, w jakiej stylistyce chce się specjalizować. Stanie w rozkroku na dłuższą metę do
niczego dobrego nie doprowadzi.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!