Recenzja

14-08-2009-00:41:30

Cannibal Corpse - "Evisceration Plague"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Można ich nie lubić, można wyśmiewać, zarzucać, że w ich muzyce nie ma niczego nowego, ale nie sposób ich nie szanować. Za konsekwencję i wierność zasadom. W muzyce Cannibal Corpse na nowej płycie nie ma niczego zaskakującego. I dobrze.

Wyrykiwane kilkuminutowe deathmetalowe "symfonie" o zombies, wnętrznościach, płynach ustrojowych i wszelkiego rodzaju formach znęcania się nad ludźmi - to Cannibal Corpse daje fanom od ponad dwóch dekad. Są wierni estetyce gore, mają spory dystans do siebie i do tego, co tworzą, w przeciwieństwie do wielu mających kontakt z ich twórczością. Za każdym razem, co dziwić nie może, starają się podnieść sobie poprzeczkę i od paru lat udaje im się to całkiem nieźle. Trudno wyrokować, na ile jest to zasługą powrotu do składu Roba Barretta, a na ile współpracą z Erikiem Rutanem. Zapewne po trochu jednego i drugiego.

"Kill", przedostatni materiał kwintetu, był zaskakująco dobry. Brzmiał czysto, dynamicznie, kawałki były udane. "Evisceration Plague" jest blisko tego poziomu, ale go nie pokonuje. Rutan po raz kolejny z zadania wywiązał się doskonale. Sam jest dobrym gitarzystą, więc odpowiednio zadbał, żeby Barrett i Pat O'Brien odpowiednio brzmieli i byli właściwie wyeksponowani. Obaj szaleją niesamowicie. Gitary tną uszy do krwi, młócące lub zwaliście ciężkie "przybrudzone" riffy towarzyszą słuchaczowi non stop przez niespełna 40 minut.

Całość nie jest tak klinicznie czysta, jak w przypadku "Kill". Brzmi bardziej naturalnie, surowo. Corpsegrinder ryczy w swoim stylu o rozmaitych okropnościach. Obcujemy z death metalem na naprawdę dobrym poziomie. Znacznie wyższego zapewne doświadczymy, gdy w końcu ukaże się nowy materiał Morbid Angel.

Powtarzalność równa się zabójstwo sztuki, ale nie w przypadku Cannibal Corpse. Nikt od nich nie oczekuje, że zmienią się o 180 stopni i na stare lata zostaną na przykład emo. To byłby gwóźdź do ich trumny, choć nie wiem, czy w tym przypadku jest to szczęśliwe porównanie. Muzycy już dawno zbudowali sobie grupę wiernych odbiorców i dają im to, czego od nich się oczekuje. Zagorzali fani Kanibali polubią "Evisceration Plague". Pozostali zwolennicy death metalu posłuchają płyty raz lub dwa i zapewne prędko do niej nie wrócą. O ile w ogóle.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!