Recenzja

31-08-2009-20:00:00

Matisyahu - "Light"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Styl w jakim 30-letni muzyk pokonuje muzyczne bariery i przekracza granice jest niebywały. Tym razem udał się w kierunku światła i bez wątpienia je odnalazł.

Trzeci album w dorobku Matisyahu nie jest takim szokiem jak "Youth". Wtedy cały świat dowiedział się tak naprawdę o tym, że oto jest ortodoksyjny Żyd z Nowego Jorku, który nagrywa rasowe reggae. Niektórzy pukali się w głowę, wielu wyczuwało jedynie marketingowy chwyt wytwórni, ale nawet najbardziej sceptyczni po "Youth" musieli posypać głowę popiołem.

"Light" aż takich emocji nie wywoła, ale pod względem muzycznym jest to równie ciekawa pozycja. Rzuca się w uszy świetna produkcja. Matisyahu wspomogli swoim kompozytorskim kunsztem m.in. Sly & Robbie, Fish i Norwood z Fishbone oraz Eric Krasno. Popchnęli oni brzmienie rastafarianina o krok dalej niż na "Youth", dając mu trochę rockowych, soulowych i folkowych wibracji. Nie da się też ukryć, że jako całość album jest lżejszy w odbiorze od poprzednika, przez co z pewnością przebije się do jeszcze szerszego grona.

Doceniając dobre brzmienie nie można jednak zapomnieć o gospodarzu płyty, który swoim pozytywnym podejściem do świata, mądrością i chęcią dzielenia się wiedzą oraz społecznymi spostrzeżeniami, może ująć wielu słuchaczy. Nie sili się na mentorstwo, ale nie spycha również siebie na życiowy i społeczny margines, mówiąc głośno o ważnych dla niego sprawach.

Matisyahu nie jest zainteresowany jedynie konsumpcją życia i czerpaniem z niego przyjemności. Dla niego życie to podróż, podczas której najważniejsze jest, aby umieć zajrzeć w głąb siebie i odnaleźć to, co prawdziwe. A że nagrywa przy okazji świetną muzykę? Ten typ tak ma.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!