Recenzja

09-09-2009-03:44:06

Steven Wilson - "Insurgentes"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Przekonanie się do twórczości Stevena Wilsona zajęło mi sporo czasu. Dopiero album "Fear Of A Blank Planet" nagrany z Porcupine Tree w roku 2007 pozwolił mi pozbyć się ostatnich uprzedzeń. Krążek "Insurgentes", pierwsza solowa płyta Brytyjczyka, sprawił, że poszłam o krok dalej i całkiem straciłam głowę.

Po "Insurgentes" nie spodziewałam się niczego zaskakującego. Oczekiwałam kolejnej kolekcji pięknie zaaranżowanych, nagranych z uczuciem i wyczuciem utworów, dotykających tematu utraconej miłości, samotności i upadku cywilizacji. A jednak okazało się, że pan Wilson nie zdefiniował jeszcze samego siebie jako artysty w sposób aż tak jednoznaczny, żeby nie móc zadziwić sceptyczki takiej, jak ja.

Nie chodzi o to, że z nową płytą muzyk odszedł w kategoryczny sposób od typowego dla siebie brzmienia. Jednak kilka subtelności wynurzających się spośród warstw dziesięciu kompozycji ukazało wrażliwość artysty w całkiem nowym świetle.

Przede wszystkim zaskakujący jest sposób śpiewania Wilsona. Stroniąc od przemyślanych, pieczołowicie wyartykułowanych wersów, muzyk postawił tym razem na bardziej abstrakcyjne teksty, wypowiadane raczej z intencją ich ukrycia, niż wyjawienia. Dzięki temu partie wokalne nabrały nowej, surowej jakości, która szczególnie słyszalna jest w złowieszczym, niemal jadowitym "No Twilight Within The Courts Of The Sun". Mroczna kompozycja, utrzymana w stylistyce improwizacji Milesa Davisa z lat 70. i okraszona atonalnym solo gitarowym jest jednym z najbardziej wyrazistych fragmentów płyty.

Wszystkie utwory, może za wyjątkiem pogodnego i "piosenkowego" "Significant Other", przypominają formą raczej muzykę filmową, niż rockową. Struktura kompozycji jest dość swobodna a ich ilustracyjny charakter porusza wyobraźnię. Istotny element całości stanowi industrialny hałas, stopniowo przykrywający bardziej subtelne brzmienia fortepianu, dzwonków, gitar akustycznych. Całości dopełnia piękna, wzruszająca partia orkiestry, wyłaniająca się niespodziewanie w miejscu, którego nie zdradzę, żeby nie zepsuć przyjemności słuchaczom.

Steven Wilson konsekwentnie pracuje na wizerunek bezkompromisowego artysty od początku lat 90. Mimo dużego doświadczenia i wieku nie całkiem już młodego, muzyk wciąż wydaje się szukać dla siebie nowych dróg. I coś mówi mi, ze spośród wszystkich twarzy utalentowanego Anglika nie poznaliśmy jeszcze co najmniej połowy.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!