Recenzja

14-09-2009-18:32:25

Ace Frehley - "Anomaly"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Dawny Space Ace na pierwszej od prawie 20 lat solowej płycie robi to, co umie najlepiej - gra gitarowy rock. W tej stylistyce czuje się świetnie, a całość wypada nieźle.

Ace przeciął pępowinę o nazwie Kiss, która dała mu nieśmiertelną sławę i miliony na koncie. Zmył makijaż, kosmiczny kostium i koturny schował do szafy i zaczął po raz kolejny pracować na własny rachunek. Nagrywał bez pośpiechu z kilkoma sprawdzonymi muzykami (m.in. perkusista Anton Fig, który wspomagał Kiss i był członkiem zespołu Ace'a, Frehley's Comet). Efekt jest niezły. Trzeba też przyznać, że jako producent nowojorczyk spisał się dobrze. Tak powinna brzmieć rockowa, gitarowa płyta. Ace to nie wirtuoz, ale głowę do fajnych riffów to on ma. Jest rockerem z krwi i kości, dlatego na płycie doskonale sprawdzają się bezpośrednie, soczyste, mocne (czasami bardzo mocne) rockowe numery o laskach, z którymi główny bohater zrobiłby to i owo - otwierający "Foxy & Free", "Pain In The Neck" czy "Outer Space". Dodałbym jeszcze dynamiczny "Sister" i ciężki, powolny, instrumentalny "Space Bear". Generalnie, im mniej Ace kombinuje, tym lepszy efekt. Dlatego nie przekonuje mnie rozbudowany, majestatyczny, ze wzmacniającymi podniosłość dzwonami "Genghis Khan", z gościnnym wokalnym udziałem córy Meat Loafa, Pearl Aday. Ace oddał całkiem przyzwoity hołd swoim idolom z glamrockowych czasów, Sweet, prezentując we własnej, delikatnie ostrzejszej interpretacji wielki hit "Fox On The Run". Jeśliby szukać promocyjnego singla, cover Sweet nadaje się do tego najlepiej. W końcu ten refren zna prawie każdy. Z kawałków Ace'a utrzymany w średnim tempie i nie za ostry "It's A Great Life" miałby szansę pełnić rolę zwiastuna płyty.

Niestety, są też w zestawie utwory nudnawe, o których zapomina się tuż po wybrzmieniu. Pod tę kategorię podpadają nijakie "Too Many Faces" czy "Change The World". Frehley dokonuje rozliczenia z przeszłością w delikatnej, ckliwej, opartej na gitarze akustycznej piosence "A Little Below The Angels". Wspomina, jak alkohol omal go nie zabił, ale udało mu się odbudować duszę i teraz jest lepszy niż przed laty. Jako człowiek nie wątpię, że jest. Ale bardziej do mnie trafia wydany ponad 30 lat temu debiut, chociaż i on miał słabsze momenty.

Ace ma ten komfort, że nie musi odnieść sukcesu, nic nie musi udowadniać. W annałach rocka jest od lat a legiony gitarzystów przyznają się do inspiracji nim (nieodżałowany Dimebag Darrell miał tatuaż z podobizną Frehleya). Sławy posmakował w potężnych dawkach. Pytanie, jakie ma ambicje jako solista i dokąd zaprowadzi go muzyczna intuicja? Na razie zrobił krok w dobrą stronę. Pozostaje czekać na kolejny. I na odpowiedź dawnych kolegów z Kiss, którzy po latach zdołali nagrać studyjny materiał a którym prawie 40 lat temu Ace zaprojektował logo do dziś rozpoznawalne przez każdego fana rocka.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!