Recenzja
Titus' Tommy Gunn - "La Peneratica Svavolya"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!W zalewie świątecznej, tandetnej, przesłodzonej muzyki, taka propozycja jak "La Peneratica Svavolya" jest dla fana rocka niczym ożywczy łyk wody na pustyni albo zastrzyk adrenaliny dający chęć do życia w zblazowanym otoczeniu.
Muzyk z szelmowskim uśmiechem na okładce zdaje się pytać: "I co wy na to, hę?". Dobrze wie, jak dobra jest praca, którą wykonał. W tym przypadku nie tylko wokalna, tekstowa (nie napisał tylko słów do "The Singer") i instrumentalna, lecz również aranżacyjna i producencka. Wsparli go: na gitarze Tomasz "Lemmy Tha Rocka" Olszewski (dawniej pod ksywką Lemmy Demolator grający na basie w Creation Of Death i Turbo) oraz na bębnach Marcin "Viking De Light Giver" Leitgeber, znany z formacji Heavy Weight i Short Fuse.
Titus ma jeden wielki plus - we wszystkim, co robi jest szczery, nikogo nie udaje, nie zakłada żadnych masek. Nie bawi się w kombinowanie, tworzenie nowej jakości. Wyrzuca z siebie muzykę, jaka siedzi w nim od lat. Dlatego na krążku jest mocno, z wykopem i melodią, drapieżnie hardrockowo, klasycznie metalowo, jajcarsko, w klimacie luzu, dobrej zabawy, swawoli. Skojarzenia z Motörhead są uprawnione, bo TTG to także trio, a w kawałkach kapeli skumulowana jest podobnie potężna energia, produkowana przez świetnie działającą rytmiczną baterię i więcej niż solidną gitarę (znakomite wesołe partie w "The Awakening" czy "Big Brutal Swings"). Od Motörhead trochę odróżnia Titusa i spółkę, że Polacy potrafią wyhamować, serwując spokojny motyw gitarowy, basowy na tle wokalu lub bez niego, a potem rozpędzić się jeszcze bardziej ("The Singer"). Brytyjska legenda zwykle ładuje od początku do samego końca bez większych kalkulacji, choć wyjątki od tej zasady można u niej znaleźć. Titus śpiewa podobnie, jak w Acidach, a jeśli czymś zaskakuje, to basowymi solówkami, które w kilku momentach toczą fajny pojedynek z gitarą. Są także ozdobniki w postaci drumli czy grzechotki.
Titus ma naturalny dar do komponowania takiej trafiającej w serce muzyki i pozostaje tylko cieszyć się z tego, że "La Peneratica... " to pierwsza z trzech płyt, które mają powstać pod szyldem TTG. Gdyby Titus urodził się w Kalifornii pewnie dziś mieszkałby w Beverly Hills otoczony bujnokształtnymi paniami, wpadał na imprezy do Hugh Hefnera, a najczęściej przesiadywałby w Rainbow Bar, opróżniając z Lemmym klubowy magazyn z zapasów bourbona. Cieszmy się, że tak nie jest, bo inaczej kto dałby polskim fanom taką muzę, na takim poziomie?