Recenzja
Obie Trice - "Special Reserve"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Obie Trice postanowił przypomnieć o sobie fanom, którzy mogli już nieco zapomnieć o jego świetnych albumach z 2003 i 2006 roku. Bez pomocy Eminema, odświeżając archiwum starych nagrań, dostarczył nam intrygujące dzieło.
Utwory ze "Special Reserve" powstały oryginalnie w latach 1997-2000, gdy Trice dopiero przebijał się na podziemnej scenie w Detroit, zdobywając uznanie takich asów jak członkowie D-12, J Dilla czy wspomniany już Em. Od szkiców różnią się przede wszystkim muzyką, bo za całość produkcji odpowiada ostatecznie MoSS, który jest bliskim przyjacielem DJ-a Premiera, w którego studio zresztą całość zmiksowano. To słychać!
Obie Trice z gracją płynie po klasycznych, nowojorskich bitach. Nie jest może tak efektowny i szalony jak jego starszy kolega z Detroit, ale potrafi zaskoczyć ciekawą metaforą i dobrze buduje napięcie w utworach. Ponadto słychać wyraźnie, że jest inteligentnym facetem o mocnych poglądach, a nie chorągiewką.
Dlatego też płyty "Special Reserve" słucha się z przyjemnością. Kombinacja dobry raper plus dobre bity i mocne skrecze rzadko kiedy zawodzi. A co najważniejsze ten niedługi zestaw jest jedynie przystawką przed prawdziwym powrotem Trice'a, longplayem "Bottom Up", który ukaże się w lutym 2010 roku.