Recenzja

10-08-2010-23:11:34

Feeder - "Renegades"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Jeśli coś działa prawidłowo, nie staraj się tego naprawić. Grant Nicholas zna doskonale to powiedzenie i od lat stosuje je w przypadku płyt Feeder.

Nie śledzę życiowych decyzji muzyków Feeder i nie wiem, czy zdezerterowali na jakimś froncie. Na artystycznym z pewnością nie. Wciąż są w brytyjskim rocku starą gwardią, na którą można liczyć nawet w najgorszych czasach. Ostoją solidnego, gitarowego grania na więcej niż niezłym poziomie, z prawie punkowym kopem, garażowym buczeniem ("Barking Dogs") i odrobiną słodkiej liryki. Rzadko zdarza im się rzucać nas na kolana, nie piszą piosenek, które błyskawicznie trafiają do rockowego kanonu. Miewają słabe momenty, w których komponują numery na poziomie obciachowego festiwalu zamiast dobrego rockowego koncertu ("Down To The River"). Ale panowie z Feeder mają w sobie coś takiego, że szybko im te wpadki wybaczamy i przechodzimy dalej.

Na "Renegades" trio postawiło na konkret, zwięzłość, ekspresję. Kilkanaście piosenek w większości oscyluje wokół trzech minut (całość to nieco ponad pół godziny), bezboleśnie przyjmujemy tę dawkę, w paru momentach przeżywając naprawdę miłe chwile ("Call Out", "Home", "White Lines", "Sentimental"). Nie ma zaskakujących wycieczek stylistycznych, jest prosty energetyczny rock, za jaki Feeder zawsze najbardziej lubiłem i lubił będę. Czekam teraz, co przyniesie kolejna zapowiadana na 2010 rok płyta tria. Powrót Marka Richardsona do Skunk Anansie (zastąpił go Karl Brazil) negatywnie na Feeder nie wpłynął, liczę więc, że będzie co najmniej tak dobrze, jak na "Renegades".

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: feeder